Thursday, October 31, 2013

Suzanne


- Och, to zaskoczenie… Bardzo się cieszę – powiedziała gasząc z roztargnienia papierosa na spodku filiżanki. Wprawdzie byli razem przeszło dwa lata, są zapewne szczęśliwi – zresztą obnosili się ze swoim uczuciem, trzymając się na ulicy za ręce (co zawsze wydawało jej się jakimś zbędnym gestem), no ale… Zupełnie się tego nie spodziewała. Ślub? – To wspaniale – dodała kiwając nieco nieprzytomnie głową.

Na co im to? Przecież tak krótko są razem. Czy koniecznie trzeba się wplątywać w jakieś instytucjonalne więzy? Jakby nie można było być po prostu razem, bez żadnych świstków, błogosławieństw, kredytu na trzydzieści lat. Zawsze jej powtarzała, że nie odczuwa imperatywu zamążpójścia, aż tu nagle…

- Wiesz co, to było coś naprawdę wzruszającego. Tu nie chodzi o żadne prawne potwierdzenie statusu związku, to nigdy nie było dla mnie przesadnie ważne – powiedziała Aśka jakby czytając jej w myślach – a raczej o świadomość, że ktoś chce być z Tobą do końca życia. Przynajmniej w założeniu – zaśmiała się. – Wciąż jestem w szoku. Mój plan bycia forever alone chyba definitywnie upadł.

- Przecież wiedziałam, że na pewno kogoś spotkasz –wykrzywiła usta w grymasie, który miał przypominać uśmiech.

Przyjaźniły się od lat. Wprawdzie już od dawna mieszkały w dwóch różnych miastach, ale miała wrażenie, że dopiero wtedy tak naprawdę zaczęły się od siebie oddalać – kiedy poznała Piotrka. Aśka właściwie zawsze była sama. Silna, niezależna, odpowiedzialna, sprawiała wrażenie jakby nikogo nie potrzebowała. Samiec twój wróg, śmiała się ilekroć próbowała ją pocieszyć po nieudanych związkach i pseudo-związkach. Potrafiła jej słuchać godzinami, nawet kiedy po raz dziesiąty wypłakiwała jej się na ramieniu z tego samego powodu. Oczywiście stawiała ją do pionu, czasem się na nią wkurzała – kto by się w końcu nie wkurzył; ile można opłakiwać wciąż te same rozstania – ale nic nigdy poważnie nie zagroziło ich przyjaźni.

Piotrek, owszem, był miły, rozmowny, ale trochę za poprawny.

Pojawił się w zupełnie niespodziewanym momencie. Zaczęli być razem, tak po prostu. Zgodni, wyrozumiali, bardzo szczerzy, może trochę nudni, w tej swojej czułości… Zupełnie nie tak to sobie wyobrażała…

Wprawdzie wiedziała, że Aśka zawsze odbierze od niej telefon, że przyjedzie, kiedy będzie taka potrzeba, a nawet przeskoczy w wieczorowej sukience między kabinami w toalecie żeby ją ocucić, kiedy pijana zaśnie przytulona do muszli klozetowej na weselu przyjaciół (tak, nie była z siebie dumna…), ale czuła, że nie powinna jej zawracać głowy, że na pewno nie będzie miała czasu gadać zajęta tym swoim Piotrkiem… Więc zaczęła coraz rzadziej dzwonić. Poza tym miała przecież sporo na głowie. Zmieniała pracę, mieszkanie, zaczynała nowe życie. Powinna się może trochę bardziej cieszyć, ale czuła jak niewiele rzeczy w jej życiu jest znajomych i bezpiecznych, jak cała rodzina wywiera na niej presję, jak – w końcu – sama na sobie wywiera presję. Musi coś w końcu zrobić ze swoim życiem. Powtarzała, że wszystko się jakoś ułoży, obiecywała sobie, że w końcu zacznie być poważna, przestanie palić, zacznie kontrolować ilość alkoholu, jaką wypija na imprezach, zacznie naprawdę być dorosła.

Wiedziała, że Aśce też nie było łatwo. Często rozmawiały o tym, że rzeczywistość ją przytłacza, jak mało rzeczy się układa, jak znowu musiała pożyczać pieniądze od rodziców, bo nie miała zleceń, albo wciąż czekała na jakąś umowę, która nie przychodziła, ale przynajmniej miała Piotrka i to swoje ułożone życie z nim. Teraz jeszcze ten ślub