Była z nich wszystkich najładniejsza, więc siłą niepisanego
prawa koleżanki z klasy usunęły się w cień, mimo, że każda z nich
skrycie do niego wzdychała. Był królem szkoły – wygadany, przekonany o swojej
doskonałości i olewający reguły. Uległa zasadom; ona – dziewczynka z dobrego
domu i on – buntownik, którego buta wynikała raczej z braku zdolności niż
jakiejkolwiek autentycznej wyjątkowości. Byli dzieciakami i nie wiedzieli na
czym polega bycie razem; każdemu wydawało się, że na czymś zupełnie odmiennym
niż to, co między nimi było. Chyba naoglądali się za dużo filmów. Każde innych.
Nie rozumiała swojego ciała, ale poszła z nim do łóżka, żeby
udowodnić jemu i sobie, że coś jednak
czuje. Dla niego była trofeum, dowodem jego unikatowości, podbudową pewności
siebie i samozadowolenia. Z każdym dotykiem i z każdym pocałunkiem pozbawiał ją
nie tylko resztek dziecięcości, ale i przekonania o swojej wartości. Potem jej
ojciec, jakby wiedział, powiedział jej, że musi się szanować, bo w przeciwnym
razie nikt nigdy jej już nie zechce. Nie rozumiał dlaczego rozpłakała się kiedy
to mówił. Nie chciała żeby się dowiedział. Błysk w oku matki uświadomił jej, że
nie jest już sama ze swoją tajemnicą. Bała się, co powie. Co wszyscy powiedzą.
Ale nikt nic nie mówił. Jakby nikt nie był w stanie przebić się przez fasadę
skrupulatnie budowanych pozorów. Zamknęła się w nich – przecież powinna być
szczęśliwa, przecież nikt nie powiedział, że miłość będzie prosta, przecież nie
jest już czysta i dlatego nikt poza nim jej nie zechce. Kto by zresztą chciał
taką dziewczynkę, która nawet nie potrafi czuć żadnej przyjemności? Była
przekonana, że wszyscy o tym wiedzą i na pewno przyglądają się jej z
politowaniem.
To trwało już zbyt długo, według metryki stawali się właśnie
dorośli nie mając pojęcia o dorastaniu. Ona – przestraszona i pragnąca
afirmacji pozowała do miliona zdjęć, kipiąc na zmianę nieudolnym seksapilem lub
smutną niewinnością i licząc na komentarze wpatrzonych w nią koleżanek i
kolegów. Żadna pochwała i zachwyt nie budziły w niej długotrwałej radości. Co z
tego, że wiedziała, że jest piękna – potrzebowała nieustannych zapewnień. On
natomiast nie trzymając jej nawet za rękę ciągnął ją za sobą na niewidzialnej
smyczy neurotycznych lęków. W zasadzie to miał ją w dupie. Jej pruderia go
męczyła, jej idiotyczne oczekiwania i smutne oczy irytowały. Była taka
małomiasteczkowa i melodramatyczna. No i oczywiście śmiertelnie o niego
zazdrosna; przecież widział jak patrzyła na wszystkie jego znajome. Nawet nie
wylogowywał się już z fejsa ilekroć akurat obgadywał ją z kimś w prywatnych
wiadomościach, a niech sobie poczyta…! Gdyby nie to, że jego kumple nerwowo
zakładali nogę na nogę na jej widok i wodzili za nią wzrokiem już dawno by ją
zostawił; ale lubił być jej właścicielem i mieć ją dla siebie.
To był jej constans,
jej znajome, zwykłe życie, dalekie od tego, czym karmiły ją opowieści
podekscytowanych znajomych – nie było żadnych iskier.
I nagle pojawił się Adam. To był dzień urodzin jej młodszego
brata. Wieczorem, po rodzinnym obiedzie i męczącym rozpakowywaniu prezentów
czuła, że musi wyjść z domu. W pubie, znajdującym się przy jednej z brukowanych
uliczek odchodzących od rynku, w którym czasem bywała ze swoją niezbyt
atrakcyjną i stanowiącą dla niej doskonały cień przyjaciółką, wpadła na niego.
Miał rumiane policzki, ciepły uśmiech i było w nim coś tak szczerego, że nie
umiała mu nie uwierzyć, kiedy powiedział jej, że jest śliczna. Aśka, która
wciąż siedziała obok, nawet po tym jak już przysiadł się do ich stolika,
prychała od czasu do czasu nie wierząc w to, co słyszy, ale ona zupełnie nie
zwracała na to uwagi. Po prostu chciała żeby siedział obok i nie przestawał do
niej mówić. Nie pozwoliła mu dotykać swoich dłoni ani nie dała się pocałować,
ale nie odmówiła, kiedy poprosił o jej numer telefonu. Odprowadził ją pod sam
dom, mimo, że mieszkał na drugim końcu miasta, a ona stała jeszcze długo na
dworze i wdychała rozgrzane letnie powietrze. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero
sms od Adama: Cieszę się, że cię
spotkałem.
Wszystko było w nim inne.
Był od niej sporo starszy i wydawał jej się taki dorosły, a przy tym
pięknie naiwny, taki niedzisiejszy, nierzeczywisty, wymyślony. Było w nim coś
kruchego i nie umiała nie czuć piekącej, gorzkiej przyjemności wysyłając mu
kolejne mmsy ze swoimi zdjęciami. Udawała jego koleżankę, a on zgadzał się na
to, bo tylko kłamstwo mogło utrzymać ich blisko siebie bez zbyt jednoznacznego
poczucia winy. Po raz pierwszy poczuła się silna, choć to uczucie wcale nie dawało
jej szczęścia a jedynie okrutną satysfakcję. Nie umiała nie zachłysnąć się
władzą, jaką nad nim miała. Był jedyną osobą, którą potrafiła kontrolować,
doprowadzać do szaleństwa, zadręczać, tak samo jak ona była zadręczana i sama
zadręczała siebie. Czuła, że niesprawiedliwość zaczynała powoli się wyrównywać. Nie wiedziała już kim jest.
0 comments:
Post a Comment