Mówiła do niego za każdym
razem inaczej – innym zdrobnieniem, imieniem, pseudonimem – z czułością. Było w
tym coś niewysłowienie prostego i pięknego, co powodowało, że zakochiwał się w
niej coraz bardziej. Lubił całować jej dłonie, ale nigdy nie posunął się dalej,
bojąc się, że jej smutny uśmiech mógłby stać się jeszcze smutniejszy. Kiedyś
tylko musnął ustami jej usta, jakby niechcący. Sam jeszcze nie rozumiał tego,
kim jest i nie umiał nazywać uczuć. Gubił się w tym, co zwyczajne i ludzkie.
Kiedy po raz pierwszy
mignęła jej gdzieś jego twarz przywołała obraz spokojnego chłopca na tle chmur.
Potem już zawsze, gdy się widzieli przynosił jej spokój, ale i bolesne ukłucie
w żołądku. Było w nim coś, co kojarzyło jej się z zimą.
0 comments:
Post a Comment