Thursday, March 29, 2012

Hotel

Powtarzał jej, że trzeba działać i gdy ona traciła kolejne złudzenia on pozostawał naiwnie bezczynny, pisząc coś tylko w notesie, który zawsze miał przy sobie.
- Zobaczysz, kiedyś to wydam i nie będziesz się wtedy tak śmiać – powiedział i była to jedyna obietnica, której dotrzymał.
Powtarzał też, że trzeba stawać się lepszym by któregoś dnia zasłużyć na czyjąś miłość. Prychała z irytacją przerzucając stronę w kolejnej mądrej książce, odchudzając się, bo nie umiała patrzeć na swoje odbicie w lustrze, ucząc się języków, oglądając arcydzieła światowej kinematografii i chodząc do galerii sztuki. Wciąż nie stawała się doskonalsza, wciąż nie stawała się kimś innym – wszystko było dokładnie takie samo – zwyczajne. Spokój i łagodna rezygnacja czasem zamieniały się w bolesny uścisk w żołądku, który powodował, że wypluwała wszystkie pozytywne uczucia, jakie w niej mieszkały, ustępując miejsca poczuciu porażki. To były chwilowe napady, mijały jak wszystko, z wyjątkiem jednej drgającej myśli: czemu bycie po prostu sobą już nie wystarcza?
Wszystko, co kiedykolwiek opowiedziano jej o uczuciach dało się ułożyć w dwie grupy, które były swoimi najwytrwalszymi wrogami i w żaden sposób nie przystawały do siebie, choć zdawało się, że traktują dokładnie o tych samych sprawach i są receptami na taki sam sukces. Mantry pocieszycieli z poradników były idiotyczne i puste, tak samo nieweryfikowalne jak jednostkowe opowieści, których nie dało się przełożyć na jej życie.
Powtarzał jej, że trzeba szukać własnych dróg i nie sugerować się innymi, ale tak samo jak ona chciał odnaleźć w cudzych historiach pocieszenie i reguły, w których mógłby ukryć własne niepokoje.
To nie działało.
Nigdy nie udało się odtworzyć żadnego ze scenariuszy, a każda sytuacja, która była, choć trochę podobna do którejś z zasłyszanych kończyła się mikro-katastrofą i jeszcze silniejszym uściskiem w żołądku.
Żaden cudzy schemat nie dawał bezpieczeństwa. Nie wiedziała już gdzie go szukać.

Thursday, March 15, 2012

Azure Ray

Materia jej snu stawała się stopniowo coraz rzadsza i bardziej przejrzysta. Powoli zaczynał się do niej przedzierać dziwny chrobot. Z początku był bardzo odległy, powtarzając się jednak konsekwentnie, stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu ją obudził. Przez chwilę serce zabiło jej szybciej, niezidentyfikowany odgłos rozchodzący się po cichej i ciemnej przestrzeni pokoju brzmiał wyjątkowo złowrogo. Nasłuchiwała w napięciu. Po chwili usłyszała go znowu i poczuła ulgę ustępującego uścisku lęku. To drzewko szczęścia, które posadziła dla niej jej babcia gubiło liście.

Spojrzała na wyświetlacz telefonu - była 5.43. Zostało jej siedemnaście minut snu.