Thursday, December 22, 2011

Her name

Nigdy nie była szczególnie wylewna. Stanowiła pod tym względem doskonałą przeciwwagę dla niego. On był wciąż spragniony zapewnień świata, który go uwielbiał, wbrew jego własnemu zniechęceniu. Potrzebował wiecznego pocieszenia, które nie zaspokajało jego bólu i rozgoryczenia.

Oboje bali się klisz, ale nie umieli się nie kochać i nie potrafili czasem nie być banalni.
Potrzebował tego. Dotyku jej skóry, jej bliskości i zapachu, jej cichej obecności, która nigdy mu nie wystarczała. Czasem bał się, że ją pożerał, pochłaniał, chciał zawłaszczyć tym bardziej, że ona…

Chyba bała się jeszcze bardziej od niego – dlatego, nie umiała go po prostu objąć, dotknąć publicznie, nawet by zaznaczyć swój stan posiadania w obliczu wszystkich rozkochanych w jego smutnych oczach dziewczynek. Skróciła dystans do minimum, nigdy nie opierała się jego czułości, potrzebowała jej tak samo jak on, choć te wszystkie drobne gesty były dla niej nie do powtórzenia.
Były dla niej zupełnie nienaturalne – obce.

Czasem, gdy nie mógł sobie wybaczyć obarczał ją swoją niepewnością. To było stanowczo za łatwe, wiedział o tym, ale nie potrafił inaczej. Nie miała o to pretensji, bo gdzieś tam głęboko, w okolicach żołądka, czuła, że chyba ma rację, że jedyną nienaturalną rzeczą było to, że nie potrafiła być czuła w oczywisty sposób.

Nigdy nie była wylewna.
Tylko zawsze, kiedy gdzieś wyjeżdżał na kilka dni dostawała gorączki z tęsknoty. Nie mogli o tym wiedzieć.

Sunday, December 18, 2011

Wolves

Siedziała przy stole obracając w dłoni szklankę z winem. Wszystkie kieliszki zdążyły się już potłuc odkąd w końcu zamieszkały razem. Patrzyła jak Anka zagniata ciasto i płacze. Pociągała nosem i łapała powietrze rozpaczliwie jak tonący w oceanie własnej pogardy.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – zapytała dobrze wiedząc, co się tak naprawdę stało.
- Oczy mi łzawią, kurwa, mam złe soczewki – powiedziała Anka robiąc wszystko by nie zobaczyła jej twarzy.
- Wiesz, że ja wiem… - Znały się zbyt wiele lat by nie wyczuła, o co może chodzić. Poczuła uścisk w gardle. Dlaczego wszyscy, którym tak mocno życzyła szczęścia rozpadali się na kawałki?
- Boję się, że popełniłam największy błąd w moim życiu – między jednym łapczywym oddechem a drugim wybełkotała Anka. Przełożyła ciasto na wyłożoną papierem do pieczenia blachę i włożyła je do piekarnika. - Gdybym chociaż mogła naprawić to wszystko… Gdyby chociaż dano mi szansę… - Łkała.
Łkała jak dziecko, które czuje, że zrobiło coś złego, nie rozumiejąc jeszcze powagi swojego czynu. A przecież to miała być dobra decyzja, przecież tak miało być lepiej. Miała być szczęśliwsza, wolna, miała też uwolnić jego od siebie i od wzajemnych oczekiwań, którym nie potrafili sprostać. Wszystko miało wyglądać inaczej. A teraz były tu we dwie, w kuchni brudnej od mąki i złych decyzji.
Nie umiała jej pomóc, choć tak rozpaczliwie chciała wiedzieć jak to zrobić.
Wiedziała ze swojego mętnie nijakiego życiowego doświadczenia, że to wszystko minie, uspokoi się i wygładzi. Może nic nie będzie już miało takiego smaku jak dawniej, ale wierzyła, że…
- To była najlepsza decyzja, jaką mogłaś podjąć – powiedziała czując gorycz swoich słów.
Anka wydała z siebie nieokreślony jęk i opadła na zdezelowany stołek.
- To była najgorsza decyzja jaką podjęłam… Wiem, że gdybym tego nie zrobiła nie zrozumiałabym tego co teraz już wiem, ale… Boję się, że nigdy nie będę umiała sobie tego wybaczyć… - schowała twarz w dłoniach słaba i zmęczona. - Wiem, że byłam suką, ale czy można przestać tak szybko kochać? Po tym wszystkim, co mi kiedyś mówił? – Spojrzała na nią, na jej oczy pełne bezsilnego współczucia i paradoksalnego spokoju. Chciała znaleźć w nich odpowiedzi, które wiedziała, że nie istnieją, chciała zobaczyć w nich przyszłość i rozwiązania wszystkich splątanych ze sobą nitek.
- Nie chcę karmić cię banałami – powiedziała w końcu do Anki.
- Ja też tego nie chcę – odparła siląc się na uśmiech od paru dni nieodłącznie towarzyszący łzom, których nie potrafiła już zatrzymać.
Patrzyły na siebie przez chwilę wymieniając się bezradnością. Nagle Anka odwróciła się w stronę piekarnika.
- Nie dodałam rodzynek do ciasta…

Sunday, December 11, 2011

Nantes

Siedział w maleńkiej kuchni pijąc kawę z mlekiem sojowym i opierał stopy na niebieskim zdezelowanym stołeczku, bo jego nogi były zbyt długie by zdołał je wyprostować w mikroprzestrzeni. W drzwiach wejściowych zazgrzytał zamek. Aśka weszła do mieszkania w krzywo zapiętym płaszczu, roześmiana i trzymająca w ręku niczym trofeum karton z pizzą.
- To śniadanie czy obiad? – Zapytał starając się nie zabrzmieć zgryźliwie.
- Śniadanie – odparła niefrasobliwie. – Przyniosłam ci parę kawałków, pamiętam, że dziś twój dzień dogadzania sobie – powiedziała, bez ostrzeżenia wyciągnęła mu stołek spod stóp i usiadła.
Wziął zimny kawałek pizzy i zmierzył go wzrokiem. Jej ulubiona – z szynką i salami. Nie bez wyrzutów sumienia odgryzł kawałek.
- To niesprawiedliwe, że możesz jeść takie świństwa a i tak jesteś chuda – powiedział przełknąwszy pierwszy kęs.
- Zawsze to mówisz – Aśka przeciągnęła się i oparła plecami o zlewozmywak. Zazdrościł jej tego, że mogła objadać się dosłownie wszystkim i nie przybierała na wadze, podczas gdy on, próbując wpasować się w estetyczny wzorzec współczesnej męskości liczył kalorie, biegał i chodził na jogę. Tak się zresztą poznali.
- Jak się udała wczorajsza impreza? – Zapytała wstawiając wodę na herbatę.
- A jak myślisz? Ty ze swojej wróciłaś przed chwilą, a ja jestem na nogach od 10 – odparł z westchnieniem napoczynając drugi kawałek pizzy. – Byłem w domu przed 23…
- To faktycznie słabo – powiedziała ziewając i zalewając wrzątkiem herbatę. – Chcesz?
Pokręcił głową i przełknął ostatni kęs.
- Pokłóciłem się z Agnieszką.
- O co? Nie sądziłam, że chodząca doskonałość jest w stanie zrobić komukolwiek awanturę!
- A widzisz – wziął głęboki oddech by odroczyć chwilę, kiedy będzie musiał to powiedzieć. – Nie bardzo jej się podoba to, że mieszkamy razem, bo wiesz, twierdzi, że twoje zachowanie w stosunku do mnie nie jest do końca neutralne…
Aśka patrzyła na niego pustym wzrokiem mieszając herbatę. Nigdy wcześniej dźwięk łyżeczki uderzającej o szkło nie wytrącał go z równowagi tak bardzo jak teraz.
- Czemu nic nie mówisz? – Zapytał w końcu.
- A co mam ci niby powiedzieć?
- Nie wiem. Że to nie prawda? Że jestem dla ciebie aseksualny? Że nie ma chemii? Że przecież wiem, że nie chcesz związków i angażowania się?
- No właśnie, przecież doskonale to wszystko wiesz, po co mam się powtarzać?
Zapanowała cisza, jeśli można nią nazwać milczenie między nimi mącone buczeniem w rurach i dziećmi sąsiadów, które biegały po klatce schodowej. Ich głosy rezonowały brzmiąc jak dźwięki z kompletnie innej rzeczywistości.
- Martwi mnie tylko, że wziąłeś sobie jej uwagi na serio – powiedziała w końcu i wstała od stolika. Ominęła jego nogi wystające na przedpokój i wyszła z kuchni.
- Powiedziała też, że… - zaczął.
- Nie chcę tego słuchać – przerwała mu i zamknęła drzwi swojego pokoju. Wydawało mu się, że nimi trzasnęła. Chciał żeby to zrobiła. Tak byłoby właściwiej.
- … że moje zachowanie w stosunku do ciebie jest niezdrowe – dokończył cicho.
Nie wiedział już czyimi myślami tak naprawdę myślał.

Thursday, December 1, 2011

Obey

Poznali się w podstawówce i wbrew wszystkim przemijającym znajomościom wciąż się znali. Fakt, że ich przyjaźń trwała wydawał się niezrozumiały dla postronnych obserwatorów i ludzi, którzy czasem pojawiali się w ich życiach.
Gej, popaprany hedonista i wiecznie przygnębiona defetystka.

Było już po zamknięciu knajpy, ale nadal siedzieli przy barze bezczelnie ignorując zakaz palenia.
- Zadzwoniła, więc wziąłem samochód i zabrałem ją do kina – powiedział Adam dopijając piwo.
- A nie miałeś jej przypadkiem dosyć? – Anka popatrzyła na niego znad baru z wesołą rezygnacją odmalowaną na jej twarzy. Wzruszył ramionami z szelmowskim uśmiechem.
- I na jakim filmie byliście? – zapytał Artur, który akurat wyłonił się z zaplecza z naręczem czystych kufli i szklanek.
- A nie wiem, przez cały seans myślałem o tym gdzie będzie bliżej, do niej czy do mnie – odparł niefrasobliwie i zmarszczył brwi w zastanowieniu, z którego nie wytrąciły go nawet wybuchy śmiechu pozostałej dwójki.
- To były chyba Listy do M...

Pain

Trafił tu kiedyś przypadkiem. Przeczytał wszystko, co po sobie zostawiła. Nie było tego wiele. Postanowił do niej napisać.

Pozwól mi prowadzić ze sobą takie rozmowy do końca życia. Bądźmy nieszczęśliwi we dwoje.

Tuesday, November 8, 2011

Another day

Nie była stara, ale czasem ze zdwojoną siłą czuła na sobie ciężar czasu, który dopiero miał minąć. Usiadła przy barze i odwróciła się w stronę okna, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w szybę, za którą widoczne były w półmroku rozświetlonej miejskiej nocy kształty spowite w dym tytoniowy.
- Twoja koleżanka, ta z brązowymi włosami – głos wyrwał ją z zamyślenia – ma kogoś?
Odwróciła się w stronę baru. Patrzyły na nią błękitne oczy barmana, który postawił przed nią kieliszek wina. Podała mu banknot i uśmiechnęła się z westchnieniem.
- Nie – odpowiedziała upijając mały łyk. Wino było cierpkie i chłodne. Poczuła jak powoli spływa do jej pustego żołądka.
- Możesz dać mi jej numer telefonu?
- Sam poproś – powiedziała, mrugając intensywnie oczami żeby opanować wkłuwające się w nie maleńkie igiełki – myślę, że istnieje spora szansa, że go dostaniesz. Powinieneś wiedzieć tylko jedno – serce takiego samego chłopca jak ty zupełnie niedawno przeżuła i wypluła. Nie licz na zbyt wiele. Ona potrzebuje waszej atencji żeby móc oddychać. Żywi się nią.
Jednym haustem wypiła resztkę wina i delikatnie odstawiła kieliszek na barze. Przez chwilę przypatrywała się światłu załamującemu się na jego krzywiznach. Widziała swoją zniekształconą twarz i twarz jego w doskonałym odbiciu. Śnił jej się czasem. To było wszystko, na co mogłaby liczyć. Spojrzała na niego i dostrzegła tylko zdziwienie zmieszane z kroplą rozczarowania. Kroplą w całym morzu jej własnej goryczy.

Sunday, October 30, 2011

Waste

Znali się od dziesięciu lat. Przetrwali wszystkie mikro-smutki i katastrofy wciąż będąc przyjaciółmi. Oddalając się i zbliżając do siebie. Znosząc i akceptując chwilowe zachłyśnięcia innymi, którzy zawsze prędzej czy później znikali. Życzyli sobie szczęścia wiedząc jednocześnie, że to się nie może zdarzyć, że są jednako nieudolni emocjonalnie. Chodzili najpierw na śluby znajomych a potem na chrzciny. Byli świadkami, rodzicami chrzestnymi, pocieszycielami przy rozwodach i samotnymi łzami na pogrzebach. Przetrwali to wszystko.
- Gdybyś kiedyś potrzebowała, to wiesz, że zawsze… - powiedział kiedyś opanowując whiskey, która na zmianę oczyszczała i skrywała za mgłą jego strumienie myśli. Uśmiechnęła się i dotknęła ust, na których czuła jeszcze intensywny dotyk jego pocałunku.
- Wiem, i ty też wiesz… - zaczęła przełykając smutek.
- Wiem. To by tylko na chwilę zasypało pustkę, która potem okazałaby się być jeszcze bardziej bolesna.
Zaczęli się śmiać. Przeżute tysiąckroć słowa powracały. Spojrzeli w pogodne nocne niebo i oparli stopy na balustradzie balkonu. Budził się dzień. Zaciągnęli się ostatnim papierosem, jaki im został, bo w tym kraju nie istniała instytucja sklepu nocnego. Wydychając resztki dymu i czułego otępienia uśmiechnęła się gorzko i pojedyncza łza spłynęła po jej policzku – jak zwykle tylko z prawego oka, tego, którego nie mógł dostrzec w mroku. To był jeden z tych momentów, kiedy ma się wrażenie, że chwyta się ulotny sens i prawdę o życiu, kiedy widzi się przyszłość i można ją objąć ze spokojem i rezygnacją, kogoś kogo już nic nie może zaskoczyć.
- Widzisz, jesteśmy pierdolonymi malkontentami. Nigdy nie byliśmy wystarczająco szczęśliwi, więc negujemy możliwość istnienia szczęścia w ogóle żeby jakoś sobie wyjaśnić fakt, że nie potrafimy tacy być, że nas to nie spotyka.
- A może tak naprawdę tego nie chcemy?
- A może tak naprawdę tego nie chcemy.

Friday, October 21, 2011

Pogarda

Musiała stamtąd wyjść. Miała dość mętnych konwersacji i wzroku w nią wbitego. Miała dość oczekiwań.
Była druga nad ranem i klienci pubów już dawno pozamieniali lokale na ciemne wnętrza klubów. Zostali tylko ci zrozpaczeni, którym nie udało się jeszcze nikogo sobą zainteresować na tyle, by nie musieć spać tej nocy samemu.
Pogarda pozostawiała w ustach niesmak, którego nie był w stanie zabić nawet słodki smak papierosa. Tylko to mogło zmusić ją do opuszczenia ciepłego wnętrza pubu i wystawienia się na mroźne porywy wiatru zapowiadające zbliżającą się zimę – poczucie porażki, goryczy i zażenowania. Zerknęła kątem oka na wnętrze knajpy widoczne przez duże okno i pokręciła z niedowierzaniem głową, nie rozumiejąc jak Anka i Gośka mogą w ogóle rozmawiać z tą dwójką kretynów. Nie miała ochoty nawet marnować czasu na ironiczne docinki i cyniczne miny, które czego zdążyło ją już nauczyć życie, nikogo nigdy nie odstraszały.
Wpatrywała się w okna kamienicy naprzeciwko obiecując sobie, że jak dopali to zabierze swoje rzeczy i pójdzie do domu.
Trzaśnięcie drzwi knajpy wyrwało ją z rozmyślań. Ktoś stanął koło niej i zapalił papierosa.
- Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku – powiedział po kilku sekundach milczenia. Zerknęła na niego uśmiechając się pogardliwie i prychnęła. Był zupełnie przeciętny, co i tak wyróżniało go na tle nieciekawych facetów, którzy przechadzali się ulicami tego miasta mając się za jego królów.
- Jesteś niesamowicie piękna – dodał po dłuższej chwili, nadając swojemu głosowi pozory wyznania. Odwróciła się w jego stronę z nieukrywaną irytacją. Był jednym z tych mężczyzn, którzy patrzą ci w oczy tylko po to, by móc się w nich przeglądać.
- Daruj sobie te banały – powiedziała. – Doskonale wiem, co będzie dalej. Teraz, kiedy zdążyłeś zauważyć, że tego typu puste frazesy w ogóle nie robią na mnie wrażenia zaczniesz komplementować moją inteligencję i osobowość. Dupy zawsze się łapią na jedno albo na drugie, bo wszyscy w głębi serca jesteśmy albo próżni, albo zakompleksieni. To zbyt łatwe, nie uważasz?
- Owszem, ale prawie zawsze się udaje – odparł, zgasił papierosa i odszedł uśmiechając się, jakby właśnie zabierał ze sobą jedną z tajemnic wszechświata.

Monday, October 3, 2011

Sporadyczność

Klucze, którymi rzucił w stronę małego zagraconego stolika w kuchni spadły z brzękiem na podłogę. Dźwięk brutalnie wdarł się w jego wciąż pijaną świadomość. Przełknął ślinę. Musiał się czegoś napić.

Niedziela przywitała go w objęciach jakiejś kobiety. Przyjrzał się jej sklejonym tuszem powiekom i rozmazanej szmince. Nie miał pojęcia kim była. Dotknął swoich ust, by tylko przekonać się, że resztki karminu znajdują się też na jego wargach. Przetarł oczy z resztek snu i odnalazł na podłodze swoje ubrania. Za chwilę już go nie było.
Miasto w popołudniowym słońcu wydawało się wyludnione, kiedy próbował w jego oślepiającym blasku odnaleźć drogę do domu. Gdyby nie ból w pustym, nasiąkniętym alkoholem żołądku, być może umiałby docenić ten ostatni ciepły dzień.
Ogarnęło go pragnienie by zniknąć, rozpłynąć się i przestać istnieć, nie zaczynać kolejnego tygodnia od początku.
W lodówce znalazł resztkę obiadu, który w piątek jedli z Anką. Powiedziała mu wtedy, że specjalnie ugotowała więcej makaronu żeby miał, co jeść, kiedy wróci na śmiertelnym kacu w niedzielę. Zaśmiał się tylko. Nie chciał się do tego przyznać, ale znała go za dobrze. To pewnie dlatego nigdy nie pozwoliła mu się rozebrać. Pozwalała mu tylko ze sobą rozmawiać, czasem potrzymać za rękę, kiedy przytłaczała go tęsknota za przeszłością, gdy to jeszcze wydawało mu się, że ma kontrolę nad swoim życiem i może stać się tylko szczęśliwszy.
Teraz nie potrafił być wierny nawet przyjaźniom, jeśli jakiekolwiek tak naprawdę posiadał.
Wmawiał sobie, że to przez Nią, że go zraniła, że zniszczyła jego marzenia, że zadała mu tyle bólu i nie przestawała ranić żyjąc gdzieś ciągle w pobliżu i wyłaniając się z ciemnej materii miasta, które tuliło swoich wszystkich nieszczęśliwych mieszkańców do snu. Tak naprawdę to była tylko wymówka, płaska i beznadziejna.
- Będziesz teraz udawał zranioną łanię? – Anka nie użalała się nad nim, kręciła tylko głową za każdym razem, kiedy ta Ona pojawiała się nagle, by tłumaczyć jego rozpaczliwe kochanki, z których żadna nie potrafiła nigdy wypełnić pustki.
Czasem się tłumaczył, że żadnej nigdy nie oszukiwał, że niczego nie obiecywał, że sam mówił, że nie chce związków, że jest chujem.
- Kobiety chcą wierzyć – mówiła zawsze Anka, – liczą, że może tym razem będzie inaczej, że zmienisz zdanie.
Za dobrze jednak wiedziała, że to się nie zdarzy, przecież w gruncie rzeczy chciał takiego życia, że tak było bezpieczniej i mniej boleśnie. Zapomniał już, ze można żyć inaczej. Tak samo jak ona…
Powiedział kiedyś, że są z zupełnie przeciwległych biegunów i nie mogliby się spotkać w pół drogi. Miał rację. Stwierdzili wtedy, że nigdy nie mogliby być razem. On nie chciał jej ranić, ona robić z niego swojego wyjścia awaryjnego. I tak spotykali się czasami żeby zjeść razem obiad, chodzili od knajpy do knajpy pijąc wódkę na koszt jego nieskończonej liczby pseudo-znajomych i opowiadali sobie o swoich życiach.
Para dziwnych, sporadycznych przyjaciół.

Nic się nie zmienia.

Sunday, September 4, 2011

Kroki

Opowiem Ci historię.

[ W historiach zawsze byłam dobra. ]

Zawsze byłam sama. Jedynaczka. I to nie prawda, że nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu sobie zabaw.
Najbardziej lubiłam słuchać. Wsłuchiwać się. Oczekiwać, wyczekiwać dźwięków. Wstrzymywałam wtedy oddech i wytężałam całą swoją świadomość.
To była moja ulubiona zabawa. W zgadywanie czyj to głos. Czyje kroki słyszę na korytarzu. Opanowałam to do perfekcji. W chwilach największej samotności jedynym co zawsze było ze mną były dźwięki.
Najpierw nauczyłam się słuchać. Potem nauczyłam się widzieć. To mi wystarczało. Połączenie tych dwóch zmysłów dawało mi więcej niż realne i osobiste przeżycia. Nie musiałam czuć, wystarczy, że mogłam przeżywać.

Więc słuchałam, zapamiętywałam głosy, ich barwy i odcienie. Zapamiętywałam ciężkość kroków, ich rytm, tempo. Uczyłam się o innych z takich właśnie do niczego nikomu niepotrzebnych szczegółów. Czasem ich głos i sposób mówienia był ważniejszy niż to, co mieli do powiedzenia. Był prawdziwszy, szczery. W przeciwieństwie do słów, którymi można dowolnie manipulować.
Czasem brak słów był ważniejszy od ich obecności.
Brak pożegnań od pożegnania.
Czy już wiesz do czego zmierzam?

To właśnie te pożegnania, których nigdy nie było zapadały mi najbardziej w pamięć. Zostawiały pragnienie ostateczności. Tęsknotę. Tęsknotę, która była nie do pokonania. Więc trzeba było się z nią pogodzić.
W godzeniu się też zawsze byłam niezła.
Kiedyś, kiedy byłam młoda i głupia walczyłam do ostatniej kropli krwi. Niepotrzebnie. O nic.
Więc nauczyłam się pozwalać rzeczom się kończyć i pozwalać im odchodzić, mijać. Walczę już tylko o to, co jest naprawdę ważne, nie marnując energii na rozdrabnianie się, rozmienianie się na drobne w kolejnych bezsensownych bataliach.
Coraz mniej też mówię.
To nie bierność, a jak chcę wierzyć mądrość nabyta z wiekiem. Tak samo jak przebaczanie.

Może za dużo przebaczam. Może odchodzą bo wiedzą, że i tak przebaczę. Że nie będę szarpać ich ciał nienawiścią. Nie będę szarpać wspomnień.
Wspomnienia są po to, żeby o nie dbać. Pielęgnować ich czystość, więc chcę żeby były czyste. A nie splamione otwartymi animozjami.
Więc moje wspomnienia są osnute delikatną mgiełką smutku, która nadaje im wrażenie wyblakłości. Ale nie są wyblakłe. A szkoda.
Smakują mi gorzko, przełkniętymi łzami, których nie umiem z siebie wypłakać.
Ale wiem, że pewnego dnia, gdy wszystko w końcu wypełni mnie po brzegi nie będzie już miejsca na chowanie łez. Nie będzie miejsca na nic. Wtedy zapłaczę. I to będzie ostatnia rzecz jaką zrobię.

Wracając do historii.
Dźwięki, głosy.
Usłyszałam Twój głos a potem trzaśnięcie drzwi samochodu. Zdążyłam podejść do okna akurat by zobaczyć jak odjeżdżasz.
Zawsze akurat wtedy wyglądałam przez okno kiedy odchodziłeś. Szedłeś gdzieś w kierunku swojego świata, którego częścią nigdy tak naprawdę się nie stanę. Mimo wszystkich słów i całej wiary jaką chciałeś mi wpoić. Mimo wszystkich spojrzeń i wszystkich kieliszków wypitego razem wina. Mimo wszystkich wspólnych wspomnień i wspomnień podzielonych.
Tylko przez chwilę szliśmy równoległymi ścieżkami. Potem nasze drogi się rozeszły. Tylko, że Ty poszedłeś dalej nie oglądając się za siebie, a ja zostałam tam. Na tym rozdrożu wpatrzona w Twoje plecy.
Nie będę Cię skreślać. Może jeszcze wrócisz żeby się pożegnać.



Marzec 2009

Thursday, September 1, 2011

Too late

Jego słowa przerwały monotonię stukotu kół pociągu. Miał wrażenie, że ingeruje w jakąś świętą ciszę, która wydawała mu się pęcznieć między nimi. To on stwarzał tę ciszę, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dla niej wszystko było zwyczajne.
- Mam nadzieję, że Rafał dostatecznie często mówi ci jak bardzo jesteś piękna – powiedział, żałując swoich słów zanim jeszcze je wypowiedział.
Odwróciła wzrok od okna i spojrzała na niego.
- Tak i zawsze kłamie – odpowiedziała uśmiechając się i spoglądając na mężczyznę śpiącego z głową na jej kolanach. Pogłaskała go czule po włosach.

Zabolał go ten widok. Wiedział, że nie ma do tego prawa, ale był zupełnie bezbronny wobec dziwnej goryczy, która wzbierała mu w ustach. Przełknął ślinę próbując pozbyć się uczucia niesmaku. Wystarczająco często walił głową w mur kliszowych wiekopomnych sentencji, wśród których znajdowała się i ta, że najbardziej pragniemy tego, czego nie możemy mieć. Nie mógł nic poradzić na to, że stał się banalny i nie umiał z tym walczyć. Czy może nie chciał?
Podniósł wzrok i zaczął wpatrywać się w czarny futerał, na półce nad jego głową, podczas gdy ona rzuciwszy mu ukradkowe spojrzenie za wszelką cenę starała się nie wierzyć w to, co nie mogło być już bardziej oczywiste.