Friday, January 20, 2012

On the boundary

Obudziła się w nieswoim łóżku, co wyjaśniałoby fakt, dlaczego po raz pierwszy od lat tak dobrze jej się spało.
Mroźne podmuchy poruszały krzywo powieszoną w oknie zasłoną. Zadrżała z zimna, kiedy tylko cicho wysunęła się spod kołdry by pozbierać z podłogi swoje ubrania. Marzyła o tym żeby umyć zęby i żeby chłopak, który nadal wydawał się beztrosko spać w ogóle nie pamiętał, że spędził z kimś noc.
Zawsze miała słabą głowę, ale przecież wypiła tylko jeden gin z tonikiem. Dlaczego więc nie pamiętała jak to się stało, że znalazła się w tym prawie pustym pokoju?
- Ej, chyba się nie wymykasz – usłyszała, akurat w momencie, kiedy udało jej się założyć z powrotem czarne i pozbawione jakiejkolwiek zalotności bezszwowe majtki. Spojrzała na niego przez ramię i zdała sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy widzi go bez czapki. Pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Westchnęła. Nawet czuły pocałunek, jaki złożył na jej ustach nie zdołał odpędzić myśli, że musi stąd uciec. Wyplątała się z jego objęć i usiadła z powrotem na skraju łóżka.
- Muszę już iść – powiedziała patrząc na niego i walcząc z paniką, jaka zakradała się gdzieś do jej źrenic.
- Myślałem, że zjemy razem śniadanie…
Starał się odpędzić ogarniające go przeczucie, że coś tu jest nie tak.
Znał ją z widzenia, bo przychodziła w prawie każdy piątek na piwo ze znajomymi. Zamieniali zwykle jakieś dwa, trzy zdania i uśmiechali do siebie miło i zupełnie niezobowiązująco. Podsłuchał, jak mówiła, że nie ma ochoty wracać do pustego mieszkania i powiedział, że wcale nie musi jeszcze wychodzić, mimo tego, że Piotrek zaczął ze zwykłym dla siebie wdziękiem wyganiać ostatnich klientów. Zostali oboje, jeszcze długo po zamknięciu baru. Dawno już z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało. Wszystko między nimi było nieskomplikowane i zupełnie naturalne. Nawet to, że w końcu wziął ją za rękę i przyprowadził tutaj.
Patrzył teraz na nią, półnagą, lekko drżącą z zimna i nagle odległą. Wydawała mu się nieskończenie bezbronna, wbrew temu, co tak naprawdę działo się w jej głowie.
- Posłuchaj, nie chcę żebyś uciekała bez pożegnania. To nie był dla mnie jakiś jednorazowy, nic nieznaczący wyskok – zaczął próbując zajrzeć jej w oczy. – Chyba, że dla ciebie… - spojrzała na niego i poczuł jak ten niewielki, fizycznie dzielący ich dystans rozrasta się. Zrozumiał. – Dla ciebie najwyraźniej był…
Uśmiechnął się gorzko i odwrócił wzrok. Znowu to samo.
- Nie… - Powiedziała po chwili lodowatej ciszy. – Tylko naprawdę muszę umyć zęby…

Thursday, January 19, 2012

Topnienie

Ziewnęła przeciągle. Była piąta nad ranem i akurat wróciła do domu. Gośka już była na nogach, żeby zdążyć na wcześniejszy autobus i choć raz nie spóźnić się do pracy. Przecierała oczy nie martwiąc się świeżo wytuszowanymi rzęsami i popijała kawę zbożową.
- Cześć, jak tam dzisiaj było? – zapytała nie mogąc powstrzymać ziewania i wstawiła wodę żeby jej też zrobić kawy.
- Bez cudów, ale i bez katastrof, a to jak wiemy jest już coś – odparła siadając na blacie stołu. – Ewa ze swoim nowym facetem wpadli.
Gośka uniosła brwi.
- No właśnie. Swoją drogą fantastyczny chłopak, zabawny, bystry a do tego saksofonista jazzowy – powiedziała uśmiechając się. Gośka westchnęła ze spokojną rezygnacją.
- Pamiętasz tę fotografkę, o której ci opowiadałam? Tę, której zdjęcia ostatnio wywoływałam na wystawę? Jej facet jest dobrze zapowiadającym się pisarzem. Poznali się w jakimś pubie. Zaczęli rozmawiać o sztuce i voilà!
- Ciekawe czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam rozmawiając o sztuce? – Zaśmiała się.
- Pewnie dlatego, że sztuka abjektu i transhumanizm są mało pociągające – Gośka zasugerowała wesoło.
- Tak, też mi się właśnie tak wydaje… To swoją drogą wiele wyjaśnia, nieprawdaż?
Parsknęły śmiechem.

Thursday, January 5, 2012

Shake it out

Właśnie podjęła heroiczną próbę naciągnięcia na dłoń skórzanej, prującej się już nieco rękawiczki przytrzymując jednocześnie drugą ręką butelkę soku grejpfrutowego, gdy poczuła w kieszeni zimowego płaszcza natarczywą wibrację telefonu.
Westchnęła z irytacją, zdjęła ten fragment rękawiczki, który z trudem udało jej się założyć, i wysupłała telefon z podszewki, w którą notorycznie się wplątywał. Zdjęcie na wyświetlaczu pokazało jej Pawła pozującego w kostiumie łosia, który był mu kiedyś potrzebny na planie jakiejś etiudy.
- No, co tam? – Odebrała
- Cześć.
Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- No cześć – odpowiedziała w końcu.
- Co słychać? – Zapytał wyblakłym głosem, tak do niego niepodobnym. Pamiętała go jako człowieka, który wiecznie rozbawiał wszystkich dookoła swoim absurdalnym poczuciem humoru i ewidentnym talentem kabaretowym. Przy tym było w jego sposobie bycia coś niesamowicie pociągającego, co powodowało, że nie mógł opędzić się od kobiet. Przyglądała się zawsze ciekawie jego kolejnym zdobyczom, z których żadna nie mogła dorównać jego marzeniu o wielkiej miłości. Kiedy rozmawiała z nim po raz ostatni, dzwonił o pierwszej nad ranem z wieczoru kawalerskiego i czkając jej w słuchawkę próbował zaprosić na wesele swojego przyjaciela. Miała już wtedy inne plany.
- Wszystko w porządku, moje życie nadal jest smętne, ale to lepiej niż miałoby obfitować w jakieś tragedie – odparła z rozbawieniem. – A u ciebie? Jesteś teraz w Warszawie i okolicach?
- Tak, tak. Pracuję, czasem przyjeżdżam do Łodzi zaliczać jakieś zaległe, głupie przedmioty, ale poza tym to praca-dom-praca-dom.
- Czyli też smętnie?
- Nie, jest w porządku. Bardzo dobrze zarabiam, ale nie mam nawet czasu czytać wszystkich komiksów, które kupuję taki jestem zmęczony.
- To do ciebie niepodobne!
- Ale za to zebrałem już niezłą kolekcję! – Po chwili dodał – kupiłem też perkusję…
- No proszę!
- … i akordeon.
- Żartujesz!
- Próbowałem nawet rozbawić rodzinę w Święta i im na nim grałem, ale chyba nie bardzo im się podobało…
- Gwarantuję ci, że mi by się spodobało i wspieram twoją przyszłą karierę wielkiego akordeonisty.
- To chyba jesteś jedyną osobą, która nie dość, że mnie wspiera to jeszcze chce ze mną rozmawiać. Tylko ty odebrałaś telefon, a od godziny już dzwonię po wszystkich.
Zaśmiała się.
- Dzięki, wiesz jak sprawić, żebym poczuła się wyjątkowa!
- Jesteś chyba też jedyną osobą, którą jeszcze lubię.
- No, już lepiej! Z wzajemnością! Słuchaj, muszę kończyć, bo właśnie wsiadam do tramwaju, a wiesz jakie one są dyskretne w tym smutnym mieście.
- Ja też muszę kończyć, akurat będę wysiadać z pociągu. Daj znać jak będziesz w Warszawie.
- Jasne, nie zapomnę ci tego akordeonu. Pa!
I rozłączyła się.
Pamiętała jeszcze noc, kiedy byli dla siebie pustymi ciałami i niesmakiem własnych porażek. Nie chciała niczego więcej, on czuł się winny i nie umiał przełknąć ani kęsa z ich wspólnego obiadu. Uśmiechała się do niego z nad kieliszka wina próbując dodać mu otuchy, a on czuł jakby sprofanował ostatnią czystą wartość w swoim życiu. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że nie ma kontroli nad swoim życiem.

Sunday, January 1, 2012

Spark

Zimne ognie dogasały.
Każde otworzenie drzwi przynosiło ulgę wszystkim ściśniętym w nagrzanym wnętrzu baru. Głęboka noc pierwszego dnia stycznia zaczęła stopniowo i powoli ustępować rozmytemu porankowi, który odbierał wszelkie nadzieje na wielką przemianę.
Skończyła właśnie wycierać szklanki i rozejrzała się po twarzach wszystkich stłoczonych i szczęśliwych, na poły dzięki alkoholowi a na poły dzięki marzeniom o kolejnym początku.
Nie mogła się nie zaśmiać, kiedy wszedł do środka, a jego oczy szkliły się od chłodnych, jesiennych raczej niż zimowych, powiewów i wypitej whiskey. Wstawiony był zawsze wyjątkowo rozkoszny, marszczył czoło jeszcze bardziej niż zwykle i uśmiechał się w ten specyficzny sposób, jakby doskonale wiedział, że wszystkie dziewczyny, które tu przychodzą, robią to głównie ze względu na niego. Rzucił kurtkę na skrzynkę wypełnioną pustymi butelkami po piwie, usiadł na wysokim stołku i ujął jej dłoń by złożyć na niej delikatny pocałunek. Pokręciła tylko głową w rozbawieniu i podała mu to, co i tak zawsze zamawiał.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała i stuknęła kieliszkiem szampana o jego szklankę.
- Niektóre imprezy kończą się za wcześnie, a to jedyny jeszcze otwarty lokal w okolicy – odparł. – Najlepszego!
Wypili toast patrząc sobie w oczy.
Nigdy nie miała problemu z odczytywaniem intencji ludzi, potrafiła dojrzeć w ich twarzach nawet przemykający ukradkiem cień myśli. Z jego oczu nie potrafiła wyczytać nic. Być może, dlatego, że za bardzo chciała dostrzec w nich cokolwiek, co mogłoby być jej mikro-cudem.
Od dawna już nic nie czuła. Jego nagłe pojawienie się w jej życiu dało nadzieję, że nie straciła jeszcze do końca duszy. Chwyciła się więc kurczowo tej resztki, która wciąż tliła się gdzieś w środku.
Ostatnia iskra.