Friday, December 14, 2012

Sufjan


Mówiła do niego za każdym razem inaczej – innym zdrobnieniem, imieniem, pseudonimem – z czułością. Było w tym coś niewysłowienie prostego i pięknego, co powodowało, że zakochiwał się w niej coraz bardziej. Lubił całować jej dłonie, ale nigdy nie posunął się dalej, bojąc się, że jej smutny uśmiech mógłby stać się jeszcze smutniejszy. Kiedyś tylko musnął ustami jej usta, jakby niechcący. Sam jeszcze nie rozumiał tego, kim jest i nie umiał nazywać uczuć. Gubił się w tym, co zwyczajne i ludzkie.

Kiedy po raz pierwszy mignęła jej gdzieś jego twarz przywołała obraz spokojnego chłopca na tle chmur. Potem już zawsze, gdy się widzieli przynosił jej spokój, ale i bolesne ukłucie w żołądku. Było w nim coś, co kojarzyło jej się z zimą. 

Saturday, November 17, 2012

The Power Of Orange Knickers


Była z nich wszystkich najładniejsza, więc siłą niepisanego prawa koleżanki z klasy usunęły się w cień, mimo, że każda z nich skrycie do niego wzdychała. Był królem szkoły – wygadany, przekonany o swojej doskonałości i olewający reguły. Uległa zasadom; ona – dziewczynka z dobrego domu i on – buntownik, którego buta wynikała raczej z braku zdolności niż jakiejkolwiek autentycznej wyjątkowości. Byli dzieciakami i nie wiedzieli na czym polega bycie razem; każdemu wydawało się, że na czymś zupełnie odmiennym niż to, co między nimi było. Chyba naoglądali się za dużo filmów. Każde innych.

Nie rozumiała swojego ciała, ale poszła z nim do łóżka, żeby udowodnić jemu  i sobie, że coś jednak czuje. Dla niego była trofeum, dowodem jego unikatowości, podbudową pewności siebie i samozadowolenia. Z każdym dotykiem i z każdym pocałunkiem pozbawiał ją nie tylko resztek dziecięcości, ale i przekonania o swojej wartości. Potem jej ojciec, jakby wiedział, powiedział jej, że musi się szanować, bo w przeciwnym razie nikt nigdy jej już nie zechce. Nie rozumiał dlaczego rozpłakała się kiedy to mówił. Nie chciała żeby się dowiedział. Błysk w oku matki uświadomił jej, że nie jest już sama ze swoją tajemnicą. Bała się, co powie. Co wszyscy powiedzą. Ale nikt nic nie mówił. Jakby nikt nie był w stanie przebić się przez fasadę skrupulatnie budowanych pozorów. Zamknęła się w nich – przecież powinna być szczęśliwa, przecież nikt nie powiedział, że miłość będzie prosta, przecież nie jest już czysta i dlatego nikt poza nim jej nie zechce. Kto by zresztą chciał taką dziewczynkę, która nawet nie potrafi czuć żadnej przyjemności? Była przekonana, że wszyscy o tym wiedzą i na pewno przyglądają się jej z politowaniem.

To trwało już zbyt długo, według metryki stawali się właśnie dorośli nie mając pojęcia o dorastaniu. Ona – przestraszona i pragnąca afirmacji pozowała do miliona zdjęć, kipiąc na zmianę nieudolnym seksapilem lub smutną niewinnością i licząc na komentarze wpatrzonych w nią koleżanek i kolegów. Żadna pochwała i zachwyt nie budziły w niej długotrwałej radości. Co z tego, że wiedziała, że jest piękna – potrzebowała nieustannych zapewnień. On natomiast nie trzymając jej nawet za rękę ciągnął ją za sobą na niewidzialnej smyczy neurotycznych lęków. W zasadzie to miał ją w dupie. Jej pruderia go męczyła, jej idiotyczne oczekiwania i smutne oczy irytowały. Była taka małomiasteczkowa i melodramatyczna. No i oczywiście śmiertelnie o niego zazdrosna; przecież widział jak patrzyła na wszystkie jego znajome. Nawet nie wylogowywał się już z fejsa ilekroć akurat obgadywał ją z kimś w prywatnych wiadomościach, a niech sobie poczyta…! Gdyby nie to, że jego kumple nerwowo zakładali nogę na nogę na jej widok i wodzili za nią wzrokiem już dawno by ją zostawił; ale lubił być jej właścicielem i mieć ją dla siebie.
To był jej constans, jej znajome, zwykłe życie, dalekie od tego, czym karmiły ją opowieści podekscytowanych znajomych – nie było żadnych iskier.

I nagle pojawił się Adam. To był dzień urodzin jej młodszego brata. Wieczorem, po rodzinnym obiedzie i męczącym rozpakowywaniu prezentów czuła, że musi wyjść z domu. W pubie, znajdującym się przy jednej z brukowanych uliczek odchodzących od rynku, w którym czasem bywała ze swoją niezbyt atrakcyjną i stanowiącą dla niej doskonały cień przyjaciółką, wpadła na niego. Miał rumiane policzki, ciepły uśmiech i było w nim coś tak szczerego, że nie umiała mu nie uwierzyć, kiedy powiedział jej, że jest śliczna. Aśka, która wciąż siedziała obok, nawet po tym jak już przysiadł się do ich stolika, prychała od czasu do czasu nie wierząc w to, co słyszy, ale ona zupełnie nie zwracała na to uwagi. Po prostu chciała żeby siedział obok i nie przestawał do niej mówić. Nie pozwoliła mu dotykać swoich dłoni ani nie dała się pocałować, ale nie odmówiła, kiedy poprosił o jej numer telefonu. Odprowadził ją pod sam dom, mimo, że mieszkał na drugim końcu miasta, a ona stała jeszcze długo na dworze i wdychała rozgrzane letnie powietrze. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero sms od Adama: Cieszę się, że cię spotkałem.

Wszystko było w nim inne.  Był od niej sporo starszy i wydawał jej się taki dorosły, a przy tym pięknie naiwny, taki niedzisiejszy, nierzeczywisty, wymyślony. Było w nim coś kruchego i nie umiała nie czuć piekącej, gorzkiej przyjemności wysyłając mu kolejne mmsy ze swoimi zdjęciami. Udawała jego koleżankę, a on zgadzał się na to, bo tylko kłamstwo mogło utrzymać ich blisko siebie bez zbyt jednoznacznego poczucia winy. Po raz pierwszy poczuła się silna, choć to uczucie wcale nie dawało jej szczęścia a jedynie okrutną satysfakcję. Nie umiała nie zachłysnąć się władzą, jaką nad nim miała. Był jedyną osobą, którą potrafiła kontrolować, doprowadzać do szaleństwa, zadręczać, tak samo jak ona była zadręczana i sama zadręczała siebie. Czuła, że niesprawiedliwość zaczynała powoli się wyrównywać. Nie wiedziała już kim jest.

Saturday, September 15, 2012

Flavour

- To dla ciebie – Miłosz podał jej nieduży i cienki pakunek.
- O nie! A ja nic dla ciebie nie mam!
- Nie martw się, na pewno i tak o czymś zapomniałaś i zostanie na pamiątkę.
To była ich ostatnia poranna kawa przed tym jak miała wyprowadzić się z miasta. Wszystkie jej rzeczy były już spakowane, przez co mieszkanie wydało się nagle puste.
Rozdarła papier – była to ramka ze zdjęciem jej ulubionego modela. Wybuchnęła śmiechem.
- To żebyś nie czuła się samotna – powiedział puszczając jej oko.


Zdjęcie stało na półce i przyzwyczaiła się do niego do tego stopnia, że zwykle nie zwracała na nie w ogóle uwagi. Stało wtedy, kiedy kolejni współlokatorzy się wyprowadzali, kiedy Miłosz w końcu oświadczył się Aśce i kiedy wzięli ślub, kiedy czuła się samotna i wtedy, kiedy zupełnie jej to nie przeszkadzało, a wreszcie, kiedy przyjaźń rozpadła się na drobne kawałki i pozostało po niej niewiele więcej ponad tę zbierającą kurz ramkę.
Jej cicha obecność niczego nie zmieniała. Tylko babcia i matka lubiły czasem zapytać czy to jej chłopak, na tym zdjęciu. Śmiała się, a potem tłumaczenia zaczęły ją męczyć, więc tylko przytakiwała z przekąsem. 

Monday, July 23, 2012

Elephant gun


Powiedział jej kiedyś, że na imprezach pije żeby jego rozmówcy wydawali się ciekawsi i bardziej inteligentni. Niestety w jej wypadku działało to odwrotnie. Im więcej piła tym bardziej ludzie stawali się żenujący podczas gdy ona była coraz trzeźwiejsza i coraz trudniej było jej ich znosić.
Nie aspirowała do wszechwiedzy, ale w momencie, gdy próbowała tłumaczyć coś, co znajdowało się w zakresie jej wykształcenia, by usłyszeć, że jest w błędzie, miała ochotę rozbić danej osobie szklankę na głowie i wyjść. Przewracała jednak zwykle oczami i przestawała się odzywać pogrążając się w przygnębiających myślach, że do końca życia będzie zdana na mało interesujących i skretyniałych mężczyzn.

Monday, July 2, 2012

Fast horse


Słońce paliło niemiłosiernie. 
Zaledwie kilka sekund po tym jak zaczynało jej być gorąco i zdejmowała sweter, zrywał się przeraźliwie zimny wiatr. Zakładała więc sweter z powrotem. Po chwili znów zza chmur wyłaniało się słońce i powtarzała cały absurdalny rytuał w równych interwałach, ad infinitum.
To właśnie była dla niej kwintesencja „angielskiej pogody” i to dlatego była ciągle przeziębiona.

John był przeraźliwie chudy, jak kartka papieru.
- Watch out, you might get a papercut – śmiał się czasem.
Ona miała miękkie i ciepłe ciało, w które uwielbiał się wtulać. I tylko to, że mieszkając w Londynie czytała „Dublińczyków” Joyce’a wydawało mu się być nie na miejscu.

Wednesday, April 25, 2012

Saving Time


Miała krótkie bardzo jasne włosy, które kontrastowały z ciemną oprawą oczu. Nie używała żadnych kosmetyków, więc kiedy w końcu się wprowadziła półka w łazience, którą dla niej zostawił nadal była pusta. Miała ze sobą tylko karton pełen mądrych książek, piętnaście par majtek i skarpet, dwie pary spodni, trzy spódnice, cztery podkoszulki i 5 swetrów. Koniec. To było wszystko.

Najpierw bardzo chciał żeby zamieszkali razem, ale kiedy w końcu się zgodziła natychmiast zaczął odczuwać niepokój. Że po jego kawalerce będą się walały jej rzeczy i poczuje się przez nią osaczony. Potem, kiedy zobaczył jak mało przedmiotów posiada i jak rzadko bywa w domu ciągle czymś zajęta uznał, że bez sensu jest mieszkać z kimś, kogo i tak widuje się z identyczną częstotliwością jak wtedy, kiedy mieli osobne mieszkania. Jedynym wyraźnym śladem jej obecności była szuflada w lodówce pełna lakierów do paznokci, których widok nie przestawał go zadziwiać i kabel od laptopa, o który ciągle się potykał. Jej nieobecność przepełniała go irytacją. Obecność była na tyle kojąca, na ile pozwalało mu poczucie winy – że źle o niej myśli, że jest nieszczęśliwy mimo tego, że tak bardzo tego chciał i przekonywał ją, że na pewno nie będzie czuł tego, co właśnie czuł.

Dlaczego w jego życiu wciąż było coś nie tak?

Thursday, March 29, 2012

Hotel

Powtarzał jej, że trzeba działać i gdy ona traciła kolejne złudzenia on pozostawał naiwnie bezczynny, pisząc coś tylko w notesie, który zawsze miał przy sobie.
- Zobaczysz, kiedyś to wydam i nie będziesz się wtedy tak śmiać – powiedział i była to jedyna obietnica, której dotrzymał.
Powtarzał też, że trzeba stawać się lepszym by któregoś dnia zasłużyć na czyjąś miłość. Prychała z irytacją przerzucając stronę w kolejnej mądrej książce, odchudzając się, bo nie umiała patrzeć na swoje odbicie w lustrze, ucząc się języków, oglądając arcydzieła światowej kinematografii i chodząc do galerii sztuki. Wciąż nie stawała się doskonalsza, wciąż nie stawała się kimś innym – wszystko było dokładnie takie samo – zwyczajne. Spokój i łagodna rezygnacja czasem zamieniały się w bolesny uścisk w żołądku, który powodował, że wypluwała wszystkie pozytywne uczucia, jakie w niej mieszkały, ustępując miejsca poczuciu porażki. To były chwilowe napady, mijały jak wszystko, z wyjątkiem jednej drgającej myśli: czemu bycie po prostu sobą już nie wystarcza?
Wszystko, co kiedykolwiek opowiedziano jej o uczuciach dało się ułożyć w dwie grupy, które były swoimi najwytrwalszymi wrogami i w żaden sposób nie przystawały do siebie, choć zdawało się, że traktują dokładnie o tych samych sprawach i są receptami na taki sam sukces. Mantry pocieszycieli z poradników były idiotyczne i puste, tak samo nieweryfikowalne jak jednostkowe opowieści, których nie dało się przełożyć na jej życie.
Powtarzał jej, że trzeba szukać własnych dróg i nie sugerować się innymi, ale tak samo jak ona chciał odnaleźć w cudzych historiach pocieszenie i reguły, w których mógłby ukryć własne niepokoje.
To nie działało.
Nigdy nie udało się odtworzyć żadnego ze scenariuszy, a każda sytuacja, która była, choć trochę podobna do którejś z zasłyszanych kończyła się mikro-katastrofą i jeszcze silniejszym uściskiem w żołądku.
Żaden cudzy schemat nie dawał bezpieczeństwa. Nie wiedziała już gdzie go szukać.

Thursday, March 15, 2012

Azure Ray

Materia jej snu stawała się stopniowo coraz rzadsza i bardziej przejrzysta. Powoli zaczynał się do niej przedzierać dziwny chrobot. Z początku był bardzo odległy, powtarzając się jednak konsekwentnie, stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu ją obudził. Przez chwilę serce zabiło jej szybciej, niezidentyfikowany odgłos rozchodzący się po cichej i ciemnej przestrzeni pokoju brzmiał wyjątkowo złowrogo. Nasłuchiwała w napięciu. Po chwili usłyszała go znowu i poczuła ulgę ustępującego uścisku lęku. To drzewko szczęścia, które posadziła dla niej jej babcia gubiło liście.

Spojrzała na wyświetlacz telefonu - była 5.43. Zostało jej siedemnaście minut snu.

Wednesday, February 29, 2012

Pani Dalloway

Nie umiała się zaciągać, ale paliła papierosy.

Przy wypuszczaniu dymu malowniczo wydymała usta zawsze pomalowane na odcień burgundzkiej czerwieni. Oczywiście, co jakieś dziesięć minut musiała biec do łazienki by przy ciemny lustrze i słabej żarówce poprawiać szminkę mimo tego, że wszystko piła przez rurkę. Wtrącała się w każdą rozmowę, jaką prowadził Piotrek, choć zwykle nie miała pojęcia o jej temacie, zawsze wychodziła na papierosa wtedy kiedy on, lub gdy wypłoszyła już wszystkich stojących przed knajpą zerkała przez szybę w stronę baru licząc, że może wyjdzie do niej. Specjalnie rzucała torbę (płócienną, z logo Tate Modern) na krzesło tak by wypadały z niej książki – głównie Sylvia Plath i Virginia Woolf, oczywiście w oryginale. Swoimi powłóczystymi sukienkami zamiatała im podłogę nieudolnie człapiąc na kilkunastocentymetrowych platformach.

- To intelektualistka – powiedział Adam, oglądając się za siebie i spoglądając na nią; akurat schylała się by podnieść z podłogi książkę.

Piotrek i Monia przewrócili oczami.

- Zawsze wiedziałam, że kompletnie nie znasz się na ludziach, ale to już przesada.

- Dowodem na to jest fakt, że wciąż się jeszcze z wami zadaję – odparł uśmiechając się zjadliwie i wyszedł za dziewczyną na dwór. Przez szybę widzieli, że odpala jej papierosa i zagaja rozmowę.

Westchnęli.

- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

- Może przynajmniej się ode mnie odpieprzy i przyssie do niego.

Monia zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.

- Nie wiem czy masz w życiu aż tyle szczęścia…

Sunday, February 19, 2012

Cherry blondes

No dobrze, nie mógł zrozumieć jej zamiłowania do sushi, ale poza tym przecież nic ich nie dzieliło. Jakby byli stworzeni z tego samego materiału. Zgadywali swoje myśli, a to chyba dobrze.
- Staliśmy się przewidywalni – powiedziała, kiedy wrócił z jedzeniem na wynos z jej ulubionej knajpy, ryzykując życie na śliskim jak diabli roztapiającym się śniegu. Nie zdążył nawet zdjąć kurtki.
Musiała być spakowana już od dawna, bo po prostu wzięła walizkę i wyszła. Tę samą walizkę, z którą się tu wprowadziła, tę samą, która stała koło szafy w sypialni i na którą codziennie rano patrzył tuż po tym jak wyłączał budzik próbując w jej wzorze znaleźć jakąś receptę na potrzebną mu siłę woli, by zwlec się z łóżka i iść do pracy.

Oczywiście, przyjmował wszystkie logiczne argumenty, jakie serwował mu Piotrek i Patryk odmawiający jednocześnie polewania kolejnych shotów wódki.
Znali się krótko i w zasadzie od razu zamieszkali razem. Po pół roku było już po wszystkim. To znowu nie tak długo. Miała muchy w nosie i włosy spalone przez trwałą, twierdzili ponad wszelkimi argumentami, które dawały mu jasno do zrozumienia, że chyba kompletnie nie mają pojęcia, o kim mówią, że w ogóle jej nie znali. Zresztą, co oni wiedzą o bólu trwając w długoletnich szczęśliwych związkach?

- Nie mam już siły – powiedział Patryk stawiając kolejną kreskę na kartce liczącą ilość wypitych już kieliszków wódki. Obstawiał, że do końca miesiąca przekroczy tysiąc. – Argumenty do niego nie przemawiają, próby rozbawienia go też się nie powodzą, siedzi w tym smętnym kącie i rozpacza, nie mogę już na to patrzeć, za chwilę sam zacznę przez niego pić!
- Trzeba dać mu trochę czasu – odpowiedziała Monia wychylając się zza baru by sprawdzić, czy Paweł nadal tam jest. Wpatrywał się w nieszczególnie fascynujący układ kafelków na podłodze. – Z dwojga złego lepiej, że pije tutaj, przynajmniej możemy go pilnować i przez tych kilka godzin wiemy, że nie robi niczego głupiego.
- Powiedz mi – zaczął Patryk – czy ty ją w ogóle lubiłaś, czy to tylko ja i Piotrek mamy o niej marne zdanie?
Monia zacisnęła usta i popatrzyła na niego znacząco.
- Otóż to!
- Najważniejsze, że był z nią szczęśliwy, to, co my o niej myślimy to sprawa drugorzędna. To była pierwsza kobieta, z którą od dłuższego czasu zaczęło mu się układać, wiesz przecież jak bardzo był wcześniej samotny…
- Bardziej niż teraz?
Westchnęli oboje.
- Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty…
- No właśnie, może ty z nim pogadasz, bo ja przestałem być wiarygodny.
Monia spojrzała na niego spod uniesionych wysoko brwi.
- Litości, myślisz, że ktoś, kto nigdy nie był w stanie ułożyć sobie z nikim życia będzie bardziej wiarygodny? Poza tym to znów skończy się tym, że będzie mnie odpytywał z tego, czego pragną kobiety i czemu nie jego…

Monday, February 6, 2012

So far

Z ulgą zrzuciła zabójczo wysokie obcasy. By wykonać ten skomplikowany proceder musiała oprzeć się o ścianę, bo nogi uginały się pod nią ze zmęczenia. Gośka oczywiście potknęła się o jej buty. Była lekko wstawiona, więc by rozsznurować rzemyki swoich musiała usiąść na podłodze.
- Jutro znowu to samo – westchnęła.
- Całe szczęście, że tym razem nie będę musiała prowadzić – Anka usiadła koło niej na podłodze i oparła plecy o zimną framugę.
Za oknem słońce już wyłoniło się znad linii horyzontu barwiąc niebo obrzydliwie słodkim różowym odcieniem.
- Powinnyśmy się chyba położyć, bo jeszcze zaśniemy w kościele – Anka ziewnęła przeciągle.
- I tak zaśniemy w kościele – odmruknęła Gośka. – Ile można słuchać w kółko tego samego?
To był już czwarty ślub w tym roku, a za kilka godzin czekał je kolejny. Na weselach, szczególnie tych gdzie nikogo prawie nie znały zawsze budziły sensację, jako jedyna lesbijska para. Ciotki i wujkowie przyglądali im się podejrzliwie, kiedy tańczyły razem i starały się ze wszystkich sił świetnie bawić, choć tak naprawdę coraz bardziej męczyli je ci wszyscy przeszczęśliwi, lub zmęczeni sobą wzajemnie, ale przynajmniej nie samotni ludzie. Nie obchodziło ich to, co mogli sobie pomyśleć, starały się przede wszystkim nie myśleć same. Niewiele było trzeba by poczuć się pustym, szczególnie, kiedy spotykało się swoich byłych chłopaków z żonami, długoletnimi partnerkami, innymi chłopakami. Wszyscy zakleszczeni ze sobą, kurczowo zlepieni, byle tylko nie być samemu.
One prawie zawsze były same. Gośka uciekała, a od Anki uciekano, jeśli już ktokolwiek odważył się przebić przez wrażenie, jakie sprawiały. Zwykle częstowano je banałem i wszystko rozsypywało się prędzej czy później. Miały czasem wrażenie, że wszyscy inni jakoś potrafią być szczęśliwi. Patrzyły jak kolejni przyjaciele się pobierali i rodziły im się dzieci. Czasem płakały na ślubach jak stare ciotki, a czasem poddawały się poczuciu porażki cudzej i własnej. A przecież od jakiegoś czasu przestały się już starzeć, to tylko wszyscy chłopcy w okół stawali się coraz młodsi.
- Zastanawiam się czasem jak to się dzieje. Jak oni to wszyscy robią, że potrafią się spotkać i zakochać w sobie i jeszcze potem być razem? – Zapytała Gośka głosem pustym i przeraźliwie trzeźwym.
- Tym bardziej, że ciężko jest znaleźć kogoś, z kim chce się spędzić pół godziny, a co dopiero całe życie…

Saturday, February 4, 2012

Change

Minął ponad rok odkąd widzieli się po raz ostatni. Nigdy nie znali się zbyt dobrze i zdążyli zapomnieć, jakie mają wzajemnie kolory oczu. Pamiętali tylko niejasne uczucie skrępowania, jakie towarzyszyło ich wszystkim spotkaniom. Patrzyli na siebie wzrokiem pełnym błagania o jakikolwiek znak bojąc się kiedykolwiek zaryzykować odejście od tego, co bezpieczne.
Uścisnęli się na przywitanie jak starzy przyjaciele i znów popatrzyli sobie w oczy, nie wierząc, że mogli w ogóle, choć na chwilę o sobie zapomnieć. A jednak wymykali się sobie już tyle razy, że ten kolejny raz nie byłby niczym szczególnym.
Ich usta kiedyś lekko się musnęły, niby przypadkiem. Nie potrafili pozbyć się uczucia, że to wszystko tylko wata niepotrzebnych i sztucznych pragnień.

Friday, January 20, 2012

On the boundary

Obudziła się w nieswoim łóżku, co wyjaśniałoby fakt, dlaczego po raz pierwszy od lat tak dobrze jej się spało.
Mroźne podmuchy poruszały krzywo powieszoną w oknie zasłoną. Zadrżała z zimna, kiedy tylko cicho wysunęła się spod kołdry by pozbierać z podłogi swoje ubrania. Marzyła o tym żeby umyć zęby i żeby chłopak, który nadal wydawał się beztrosko spać w ogóle nie pamiętał, że spędził z kimś noc.
Zawsze miała słabą głowę, ale przecież wypiła tylko jeden gin z tonikiem. Dlaczego więc nie pamiętała jak to się stało, że znalazła się w tym prawie pustym pokoju?
- Ej, chyba się nie wymykasz – usłyszała, akurat w momencie, kiedy udało jej się założyć z powrotem czarne i pozbawione jakiejkolwiek zalotności bezszwowe majtki. Spojrzała na niego przez ramię i zdała sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy widzi go bez czapki. Pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Westchnęła. Nawet czuły pocałunek, jaki złożył na jej ustach nie zdołał odpędzić myśli, że musi stąd uciec. Wyplątała się z jego objęć i usiadła z powrotem na skraju łóżka.
- Muszę już iść – powiedziała patrząc na niego i walcząc z paniką, jaka zakradała się gdzieś do jej źrenic.
- Myślałem, że zjemy razem śniadanie…
Starał się odpędzić ogarniające go przeczucie, że coś tu jest nie tak.
Znał ją z widzenia, bo przychodziła w prawie każdy piątek na piwo ze znajomymi. Zamieniali zwykle jakieś dwa, trzy zdania i uśmiechali do siebie miło i zupełnie niezobowiązująco. Podsłuchał, jak mówiła, że nie ma ochoty wracać do pustego mieszkania i powiedział, że wcale nie musi jeszcze wychodzić, mimo tego, że Piotrek zaczął ze zwykłym dla siebie wdziękiem wyganiać ostatnich klientów. Zostali oboje, jeszcze długo po zamknięciu baru. Dawno już z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało. Wszystko między nimi było nieskomplikowane i zupełnie naturalne. Nawet to, że w końcu wziął ją za rękę i przyprowadził tutaj.
Patrzył teraz na nią, półnagą, lekko drżącą z zimna i nagle odległą. Wydawała mu się nieskończenie bezbronna, wbrew temu, co tak naprawdę działo się w jej głowie.
- Posłuchaj, nie chcę żebyś uciekała bez pożegnania. To nie był dla mnie jakiś jednorazowy, nic nieznaczący wyskok – zaczął próbując zajrzeć jej w oczy. – Chyba, że dla ciebie… - spojrzała na niego i poczuł jak ten niewielki, fizycznie dzielący ich dystans rozrasta się. Zrozumiał. – Dla ciebie najwyraźniej był…
Uśmiechnął się gorzko i odwrócił wzrok. Znowu to samo.
- Nie… - Powiedziała po chwili lodowatej ciszy. – Tylko naprawdę muszę umyć zęby…

Thursday, January 19, 2012

Topnienie

Ziewnęła przeciągle. Była piąta nad ranem i akurat wróciła do domu. Gośka już była na nogach, żeby zdążyć na wcześniejszy autobus i choć raz nie spóźnić się do pracy. Przecierała oczy nie martwiąc się świeżo wytuszowanymi rzęsami i popijała kawę zbożową.
- Cześć, jak tam dzisiaj było? – zapytała nie mogąc powstrzymać ziewania i wstawiła wodę żeby jej też zrobić kawy.
- Bez cudów, ale i bez katastrof, a to jak wiemy jest już coś – odparła siadając na blacie stołu. – Ewa ze swoim nowym facetem wpadli.
Gośka uniosła brwi.
- No właśnie. Swoją drogą fantastyczny chłopak, zabawny, bystry a do tego saksofonista jazzowy – powiedziała uśmiechając się. Gośka westchnęła ze spokojną rezygnacją.
- Pamiętasz tę fotografkę, o której ci opowiadałam? Tę, której zdjęcia ostatnio wywoływałam na wystawę? Jej facet jest dobrze zapowiadającym się pisarzem. Poznali się w jakimś pubie. Zaczęli rozmawiać o sztuce i voilà!
- Ciekawe czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam rozmawiając o sztuce? – Zaśmiała się.
- Pewnie dlatego, że sztuka abjektu i transhumanizm są mało pociągające – Gośka zasugerowała wesoło.
- Tak, też mi się właśnie tak wydaje… To swoją drogą wiele wyjaśnia, nieprawdaż?
Parsknęły śmiechem.

Thursday, January 5, 2012

Shake it out

Właśnie podjęła heroiczną próbę naciągnięcia na dłoń skórzanej, prującej się już nieco rękawiczki przytrzymując jednocześnie drugą ręką butelkę soku grejpfrutowego, gdy poczuła w kieszeni zimowego płaszcza natarczywą wibrację telefonu.
Westchnęła z irytacją, zdjęła ten fragment rękawiczki, który z trudem udało jej się założyć, i wysupłała telefon z podszewki, w którą notorycznie się wplątywał. Zdjęcie na wyświetlaczu pokazało jej Pawła pozującego w kostiumie łosia, który był mu kiedyś potrzebny na planie jakiejś etiudy.
- No, co tam? – Odebrała
- Cześć.
Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- No cześć – odpowiedziała w końcu.
- Co słychać? – Zapytał wyblakłym głosem, tak do niego niepodobnym. Pamiętała go jako człowieka, który wiecznie rozbawiał wszystkich dookoła swoim absurdalnym poczuciem humoru i ewidentnym talentem kabaretowym. Przy tym było w jego sposobie bycia coś niesamowicie pociągającego, co powodowało, że nie mógł opędzić się od kobiet. Przyglądała się zawsze ciekawie jego kolejnym zdobyczom, z których żadna nie mogła dorównać jego marzeniu o wielkiej miłości. Kiedy rozmawiała z nim po raz ostatni, dzwonił o pierwszej nad ranem z wieczoru kawalerskiego i czkając jej w słuchawkę próbował zaprosić na wesele swojego przyjaciela. Miała już wtedy inne plany.
- Wszystko w porządku, moje życie nadal jest smętne, ale to lepiej niż miałoby obfitować w jakieś tragedie – odparła z rozbawieniem. – A u ciebie? Jesteś teraz w Warszawie i okolicach?
- Tak, tak. Pracuję, czasem przyjeżdżam do Łodzi zaliczać jakieś zaległe, głupie przedmioty, ale poza tym to praca-dom-praca-dom.
- Czyli też smętnie?
- Nie, jest w porządku. Bardzo dobrze zarabiam, ale nie mam nawet czasu czytać wszystkich komiksów, które kupuję taki jestem zmęczony.
- To do ciebie niepodobne!
- Ale za to zebrałem już niezłą kolekcję! – Po chwili dodał – kupiłem też perkusję…
- No proszę!
- … i akordeon.
- Żartujesz!
- Próbowałem nawet rozbawić rodzinę w Święta i im na nim grałem, ale chyba nie bardzo im się podobało…
- Gwarantuję ci, że mi by się spodobało i wspieram twoją przyszłą karierę wielkiego akordeonisty.
- To chyba jesteś jedyną osobą, która nie dość, że mnie wspiera to jeszcze chce ze mną rozmawiać. Tylko ty odebrałaś telefon, a od godziny już dzwonię po wszystkich.
Zaśmiała się.
- Dzięki, wiesz jak sprawić, żebym poczuła się wyjątkowa!
- Jesteś chyba też jedyną osobą, którą jeszcze lubię.
- No, już lepiej! Z wzajemnością! Słuchaj, muszę kończyć, bo właśnie wsiadam do tramwaju, a wiesz jakie one są dyskretne w tym smutnym mieście.
- Ja też muszę kończyć, akurat będę wysiadać z pociągu. Daj znać jak będziesz w Warszawie.
- Jasne, nie zapomnę ci tego akordeonu. Pa!
I rozłączyła się.
Pamiętała jeszcze noc, kiedy byli dla siebie pustymi ciałami i niesmakiem własnych porażek. Nie chciała niczego więcej, on czuł się winny i nie umiał przełknąć ani kęsa z ich wspólnego obiadu. Uśmiechała się do niego z nad kieliszka wina próbując dodać mu otuchy, a on czuł jakby sprofanował ostatnią czystą wartość w swoim życiu. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że nie ma kontroli nad swoim życiem.

Sunday, January 1, 2012

Spark

Zimne ognie dogasały.
Każde otworzenie drzwi przynosiło ulgę wszystkim ściśniętym w nagrzanym wnętrzu baru. Głęboka noc pierwszego dnia stycznia zaczęła stopniowo i powoli ustępować rozmytemu porankowi, który odbierał wszelkie nadzieje na wielką przemianę.
Skończyła właśnie wycierać szklanki i rozejrzała się po twarzach wszystkich stłoczonych i szczęśliwych, na poły dzięki alkoholowi a na poły dzięki marzeniom o kolejnym początku.
Nie mogła się nie zaśmiać, kiedy wszedł do środka, a jego oczy szkliły się od chłodnych, jesiennych raczej niż zimowych, powiewów i wypitej whiskey. Wstawiony był zawsze wyjątkowo rozkoszny, marszczył czoło jeszcze bardziej niż zwykle i uśmiechał się w ten specyficzny sposób, jakby doskonale wiedział, że wszystkie dziewczyny, które tu przychodzą, robią to głównie ze względu na niego. Rzucił kurtkę na skrzynkę wypełnioną pustymi butelkami po piwie, usiadł na wysokim stołku i ujął jej dłoń by złożyć na niej delikatny pocałunek. Pokręciła tylko głową w rozbawieniu i podała mu to, co i tak zawsze zamawiał.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała i stuknęła kieliszkiem szampana o jego szklankę.
- Niektóre imprezy kończą się za wcześnie, a to jedyny jeszcze otwarty lokal w okolicy – odparł. – Najlepszego!
Wypili toast patrząc sobie w oczy.
Nigdy nie miała problemu z odczytywaniem intencji ludzi, potrafiła dojrzeć w ich twarzach nawet przemykający ukradkiem cień myśli. Z jego oczu nie potrafiła wyczytać nic. Być może, dlatego, że za bardzo chciała dostrzec w nich cokolwiek, co mogłoby być jej mikro-cudem.
Od dawna już nic nie czuła. Jego nagłe pojawienie się w jej życiu dało nadzieję, że nie straciła jeszcze do końca duszy. Chwyciła się więc kurczowo tej resztki, która wciąż tliła się gdzieś w środku.
Ostatnia iskra.