Friday, December 14, 2012
Sufjan
Saturday, November 17, 2012
The Power Of Orange Knickers
Saturday, September 15, 2012
Flavour
Monday, July 23, 2012
Elephant gun
Nie aspirowała do wszechwiedzy, ale w momencie, gdy próbowała tłumaczyć coś, co znajdowało się w zakresie jej wykształcenia, by usłyszeć, że jest w błędzie, miała ochotę rozbić danej osobie szklankę na głowie i wyjść. Przewracała jednak zwykle oczami i przestawała się odzywać pogrążając się w przygnębiających myślach, że do końca życia będzie zdana na mało interesujących i skretyniałych mężczyzn.
Monday, July 2, 2012
Fast horse
Wednesday, April 25, 2012
Saving Time
Thursday, March 29, 2012
Hotel
Thursday, March 15, 2012
Azure Ray
Materia jej snu stawała się stopniowo coraz rzadsza i bardziej przejrzysta. Powoli zaczynał się do niej przedzierać dziwny chrobot. Z początku był bardzo odległy, powtarzając się jednak konsekwentnie, stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu ją obudził. Przez chwilę serce zabiło jej szybciej, niezidentyfikowany odgłos rozchodzący się po cichej i ciemnej przestrzeni pokoju brzmiał wyjątkowo złowrogo. Nasłuchiwała w napięciu. Po chwili usłyszała go znowu i poczuła ulgę ustępującego uścisku lęku. To drzewko szczęścia, które posadziła dla niej jej babcia gubiło liście.
Spojrzała na wyświetlacz telefonu - była 5.43. Zostało jej siedemnaście minut snu.
Wednesday, February 29, 2012
Pani Dalloway
Nie umiała się zaciągać, ale paliła papierosy.
Przy wypuszczaniu dymu malowniczo wydymała usta zawsze pomalowane na odcień burgundzkiej czerwieni. Oczywiście, co jakieś dziesięć minut musiała biec do łazienki by przy ciemny lustrze i słabej żarówce poprawiać szminkę mimo tego, że wszystko piła przez rurkę. Wtrącała się w każdą rozmowę, jaką prowadził Piotrek, choć zwykle nie miała pojęcia o jej temacie, zawsze wychodziła na papierosa wtedy kiedy on, lub gdy wypłoszyła już wszystkich stojących przed knajpą zerkała przez szybę w stronę baru licząc, że może wyjdzie do niej. Specjalnie rzucała torbę (płócienną, z logo Tate Modern) na krzesło tak by wypadały z niej książki – głównie Sylvia Plath i Virginia Woolf, oczywiście w oryginale. Swoimi powłóczystymi sukienkami zamiatała im podłogę nieudolnie człapiąc na kilkunastocentymetrowych platformach.
- To intelektualistka – powiedział Adam, oglądając się za siebie i spoglądając na nią; akurat schylała się by podnieść z podłogi książkę.
Piotrek i Monia przewrócili oczami.
- Zawsze wiedziałam, że kompletnie nie znasz się na ludziach, ale to już przesada.
- Dowodem na to jest fakt, że wciąż się jeszcze z wami zadaję – odparł uśmiechając się zjadliwie i wyszedł za dziewczyną na dwór. Przez szybę widzieli, że odpala jej papierosa i zagaja rozmowę.
Westchnęli.
- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
- Może przynajmniej się ode mnie odpieprzy i przyssie do niego.
Monia zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
- Nie wiem czy masz w życiu aż tyle szczęścia…
Sunday, February 19, 2012
Cherry blondes
- Staliśmy się przewidywalni – powiedziała, kiedy wrócił z jedzeniem na wynos z jej ulubionej knajpy, ryzykując życie na śliskim jak diabli roztapiającym się śniegu. Nie zdążył nawet zdjąć kurtki.
Musiała być spakowana już od dawna, bo po prostu wzięła walizkę i wyszła. Tę samą walizkę, z którą się tu wprowadziła, tę samą, która stała koło szafy w sypialni i na którą codziennie rano patrzył tuż po tym jak wyłączał budzik próbując w jej wzorze znaleźć jakąś receptę na potrzebną mu siłę woli, by zwlec się z łóżka i iść do pracy.
Oczywiście, przyjmował wszystkie logiczne argumenty, jakie serwował mu Piotrek i Patryk odmawiający jednocześnie polewania kolejnych shotów wódki.
Znali się krótko i w zasadzie od razu zamieszkali razem. Po pół roku było już po wszystkim. To znowu nie tak długo. Miała muchy w nosie i włosy spalone przez trwałą, twierdzili ponad wszelkimi argumentami, które dawały mu jasno do zrozumienia, że chyba kompletnie nie mają pojęcia, o kim mówią, że w ogóle jej nie znali. Zresztą, co oni wiedzą o bólu trwając w długoletnich szczęśliwych związkach?
- Nie mam już siły – powiedział Patryk stawiając kolejną kreskę na kartce liczącą ilość wypitych już kieliszków wódki. Obstawiał, że do końca miesiąca przekroczy tysiąc. – Argumenty do niego nie przemawiają, próby rozbawienia go też się nie powodzą, siedzi w tym smętnym kącie i rozpacza, nie mogę już na to patrzeć, za chwilę sam zacznę przez niego pić!
- Trzeba dać mu trochę czasu – odpowiedziała Monia wychylając się zza baru by sprawdzić, czy Paweł nadal tam jest. Wpatrywał się w nieszczególnie fascynujący układ kafelków na podłodze. – Z dwojga złego lepiej, że pije tutaj, przynajmniej możemy go pilnować i przez tych kilka godzin wiemy, że nie robi niczego głupiego.
- Powiedz mi – zaczął Patryk – czy ty ją w ogóle lubiłaś, czy to tylko ja i Piotrek mamy o niej marne zdanie?
Monia zacisnęła usta i popatrzyła na niego znacząco.
- Otóż to!
- Najważniejsze, że był z nią szczęśliwy, to, co my o niej myślimy to sprawa drugorzędna. To była pierwsza kobieta, z którą od dłuższego czasu zaczęło mu się układać, wiesz przecież jak bardzo był wcześniej samotny…
- Bardziej niż teraz?
Westchnęli oboje.
- Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty…
- No właśnie, może ty z nim pogadasz, bo ja przestałem być wiarygodny.
Monia spojrzała na niego spod uniesionych wysoko brwi.
- Litości, myślisz, że ktoś, kto nigdy nie był w stanie ułożyć sobie z nikim życia będzie bardziej wiarygodny? Poza tym to znów skończy się tym, że będzie mnie odpytywał z tego, czego pragną kobiety i czemu nie jego…
Monday, February 6, 2012
So far
- Jutro znowu to samo – westchnęła.
- Całe szczęście, że tym razem nie będę musiała prowadzić – Anka usiadła koło niej na podłodze i oparła plecy o zimną framugę.
Za oknem słońce już wyłoniło się znad linii horyzontu barwiąc niebo obrzydliwie słodkim różowym odcieniem.
- Powinnyśmy się chyba położyć, bo jeszcze zaśniemy w kościele – Anka ziewnęła przeciągle.
- I tak zaśniemy w kościele – odmruknęła Gośka. – Ile można słuchać w kółko tego samego?
To był już czwarty ślub w tym roku, a za kilka godzin czekał je kolejny. Na weselach, szczególnie tych gdzie nikogo prawie nie znały zawsze budziły sensację, jako jedyna lesbijska para. Ciotki i wujkowie przyglądali im się podejrzliwie, kiedy tańczyły razem i starały się ze wszystkich sił świetnie bawić, choć tak naprawdę coraz bardziej męczyli je ci wszyscy przeszczęśliwi, lub zmęczeni sobą wzajemnie, ale przynajmniej nie samotni ludzie. Nie obchodziło ich to, co mogli sobie pomyśleć, starały się przede wszystkim nie myśleć same. Niewiele było trzeba by poczuć się pustym, szczególnie, kiedy spotykało się swoich byłych chłopaków z żonami, długoletnimi partnerkami, innymi chłopakami. Wszyscy zakleszczeni ze sobą, kurczowo zlepieni, byle tylko nie być samemu.
One prawie zawsze były same. Gośka uciekała, a od Anki uciekano, jeśli już ktokolwiek odważył się przebić przez wrażenie, jakie sprawiały. Zwykle częstowano je banałem i wszystko rozsypywało się prędzej czy później. Miały czasem wrażenie, że wszyscy inni jakoś potrafią być szczęśliwi. Patrzyły jak kolejni przyjaciele się pobierali i rodziły im się dzieci. Czasem płakały na ślubach jak stare ciotki, a czasem poddawały się poczuciu porażki cudzej i własnej. A przecież od jakiegoś czasu przestały się już starzeć, to tylko wszyscy chłopcy w okół stawali się coraz młodsi.
- Zastanawiam się czasem jak to się dzieje. Jak oni to wszyscy robią, że potrafią się spotkać i zakochać w sobie i jeszcze potem być razem? – Zapytała Gośka głosem pustym i przeraźliwie trzeźwym.
- Tym bardziej, że ciężko jest znaleźć kogoś, z kim chce się spędzić pół godziny, a co dopiero całe życie…
Saturday, February 4, 2012
Change
Uścisnęli się na przywitanie jak starzy przyjaciele i znów popatrzyli sobie w oczy, nie wierząc, że mogli w ogóle, choć na chwilę o sobie zapomnieć. A jednak wymykali się sobie już tyle razy, że ten kolejny raz nie byłby niczym szczególnym.
Ich usta kiedyś lekko się musnęły, niby przypadkiem. Nie potrafili pozbyć się uczucia, że to wszystko tylko wata niepotrzebnych i sztucznych pragnień.
Friday, January 20, 2012
On the boundary
Mroźne podmuchy poruszały krzywo powieszoną w oknie zasłoną. Zadrżała z zimna, kiedy tylko cicho wysunęła się spod kołdry by pozbierać z podłogi swoje ubrania. Marzyła o tym żeby umyć zęby i żeby chłopak, który nadal wydawał się beztrosko spać w ogóle nie pamiętał, że spędził z kimś noc.
Zawsze miała słabą głowę, ale przecież wypiła tylko jeden gin z tonikiem. Dlaczego więc nie pamiętała jak to się stało, że znalazła się w tym prawie pustym pokoju?
- Ej, chyba się nie wymykasz – usłyszała, akurat w momencie, kiedy udało jej się założyć z powrotem czarne i pozbawione jakiejkolwiek zalotności bezszwowe majtki. Spojrzała na niego przez ramię i zdała sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy widzi go bez czapki. Pociągnął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Westchnęła. Nawet czuły pocałunek, jaki złożył na jej ustach nie zdołał odpędzić myśli, że musi stąd uciec. Wyplątała się z jego objęć i usiadła z powrotem na skraju łóżka.
- Muszę już iść – powiedziała patrząc na niego i walcząc z paniką, jaka zakradała się gdzieś do jej źrenic.
- Myślałem, że zjemy razem śniadanie…
Starał się odpędzić ogarniające go przeczucie, że coś tu jest nie tak.
Znał ją z widzenia, bo przychodziła w prawie każdy piątek na piwo ze znajomymi. Zamieniali zwykle jakieś dwa, trzy zdania i uśmiechali do siebie miło i zupełnie niezobowiązująco. Podsłuchał, jak mówiła, że nie ma ochoty wracać do pustego mieszkania i powiedział, że wcale nie musi jeszcze wychodzić, mimo tego, że Piotrek zaczął ze zwykłym dla siebie wdziękiem wyganiać ostatnich klientów. Zostali oboje, jeszcze długo po zamknięciu baru. Dawno już z nikim tak dobrze mu się nie rozmawiało. Wszystko między nimi było nieskomplikowane i zupełnie naturalne. Nawet to, że w końcu wziął ją za rękę i przyprowadził tutaj.
Patrzył teraz na nią, półnagą, lekko drżącą z zimna i nagle odległą. Wydawała mu się nieskończenie bezbronna, wbrew temu, co tak naprawdę działo się w jej głowie.
- Posłuchaj, nie chcę żebyś uciekała bez pożegnania. To nie był dla mnie jakiś jednorazowy, nic nieznaczący wyskok – zaczął próbując zajrzeć jej w oczy. – Chyba, że dla ciebie… - spojrzała na niego i poczuł jak ten niewielki, fizycznie dzielący ich dystans rozrasta się. Zrozumiał. – Dla ciebie najwyraźniej był…
Uśmiechnął się gorzko i odwrócił wzrok. Znowu to samo.
- Nie… - Powiedziała po chwili lodowatej ciszy. – Tylko naprawdę muszę umyć zęby…
Thursday, January 19, 2012
Topnienie
- Cześć, jak tam dzisiaj było? – zapytała nie mogąc powstrzymać ziewania i wstawiła wodę żeby jej też zrobić kawy.
- Bez cudów, ale i bez katastrof, a to jak wiemy jest już coś – odparła siadając na blacie stołu. – Ewa ze swoim nowym facetem wpadli.
Gośka uniosła brwi.
- No właśnie. Swoją drogą fantastyczny chłopak, zabawny, bystry a do tego saksofonista jazzowy – powiedziała uśmiechając się. Gośka westchnęła ze spokojną rezygnacją.
- Pamiętasz tę fotografkę, o której ci opowiadałam? Tę, której zdjęcia ostatnio wywoływałam na wystawę? Jej facet jest dobrze zapowiadającym się pisarzem. Poznali się w jakimś pubie. Zaczęli rozmawiać o sztuce i voilà!
- Ciekawe czemu ja jeszcze nikogo nie poznałam rozmawiając o sztuce? – Zaśmiała się.
- Pewnie dlatego, że sztuka abjektu i transhumanizm są mało pociągające – Gośka zasugerowała wesoło.
- Tak, też mi się właśnie tak wydaje… To swoją drogą wiele wyjaśnia, nieprawdaż?
Parsknęły śmiechem.
Thursday, January 5, 2012
Shake it out
Westchnęła z irytacją, zdjęła ten fragment rękawiczki, który z trudem udało jej się założyć, i wysupłała telefon z podszewki, w którą notorycznie się wplątywał. Zdjęcie na wyświetlaczu pokazało jej Pawła pozującego w kostiumie łosia, który był mu kiedyś potrzebny na planie jakiejś etiudy.
- No, co tam? – Odebrała
- Cześć.
Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- No cześć – odpowiedziała w końcu.
- Co słychać? – Zapytał wyblakłym głosem, tak do niego niepodobnym. Pamiętała go jako człowieka, który wiecznie rozbawiał wszystkich dookoła swoim absurdalnym poczuciem humoru i ewidentnym talentem kabaretowym. Przy tym było w jego sposobie bycia coś niesamowicie pociągającego, co powodowało, że nie mógł opędzić się od kobiet. Przyglądała się zawsze ciekawie jego kolejnym zdobyczom, z których żadna nie mogła dorównać jego marzeniu o wielkiej miłości. Kiedy rozmawiała z nim po raz ostatni, dzwonił o pierwszej nad ranem z wieczoru kawalerskiego i czkając jej w słuchawkę próbował zaprosić na wesele swojego przyjaciela. Miała już wtedy inne plany.
- Wszystko w porządku, moje życie nadal jest smętne, ale to lepiej niż miałoby obfitować w jakieś tragedie – odparła z rozbawieniem. – A u ciebie? Jesteś teraz w Warszawie i okolicach?
- Tak, tak. Pracuję, czasem przyjeżdżam do Łodzi zaliczać jakieś zaległe, głupie przedmioty, ale poza tym to praca-dom-praca-dom.
- Czyli też smętnie?
- Nie, jest w porządku. Bardzo dobrze zarabiam, ale nie mam nawet czasu czytać wszystkich komiksów, które kupuję taki jestem zmęczony.
- To do ciebie niepodobne!
- Ale za to zebrałem już niezłą kolekcję! – Po chwili dodał – kupiłem też perkusję…
- No proszę!
- … i akordeon.
- Żartujesz!
- Próbowałem nawet rozbawić rodzinę w Święta i im na nim grałem, ale chyba nie bardzo im się podobało…
- Gwarantuję ci, że mi by się spodobało i wspieram twoją przyszłą karierę wielkiego akordeonisty.
- To chyba jesteś jedyną osobą, która nie dość, że mnie wspiera to jeszcze chce ze mną rozmawiać. Tylko ty odebrałaś telefon, a od godziny już dzwonię po wszystkich.
Zaśmiała się.
- Dzięki, wiesz jak sprawić, żebym poczuła się wyjątkowa!
- Jesteś chyba też jedyną osobą, którą jeszcze lubię.
- No, już lepiej! Z wzajemnością! Słuchaj, muszę kończyć, bo właśnie wsiadam do tramwaju, a wiesz jakie one są dyskretne w tym smutnym mieście.
- Ja też muszę kończyć, akurat będę wysiadać z pociągu. Daj znać jak będziesz w Warszawie.
- Jasne, nie zapomnę ci tego akordeonu. Pa!
I rozłączyła się.
Pamiętała jeszcze noc, kiedy byli dla siebie pustymi ciałami i niesmakiem własnych porażek. Nie chciała niczego więcej, on czuł się winny i nie umiał przełknąć ani kęsa z ich wspólnego obiadu. Uśmiechała się do niego z nad kieliszka wina próbując dodać mu otuchy, a on czuł jakby sprofanował ostatnią czystą wartość w swoim życiu. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że nie ma kontroli nad swoim życiem.
Sunday, January 1, 2012
Spark
Każde otworzenie drzwi przynosiło ulgę wszystkim ściśniętym w nagrzanym wnętrzu baru. Głęboka noc pierwszego dnia stycznia zaczęła stopniowo i powoli ustępować rozmytemu porankowi, który odbierał wszelkie nadzieje na wielką przemianę.
Skończyła właśnie wycierać szklanki i rozejrzała się po twarzach wszystkich stłoczonych i szczęśliwych, na poły dzięki alkoholowi a na poły dzięki marzeniom o kolejnym początku.
Nie mogła się nie zaśmiać, kiedy wszedł do środka, a jego oczy szkliły się od chłodnych, jesiennych raczej niż zimowych, powiewów i wypitej whiskey. Wstawiony był zawsze wyjątkowo rozkoszny, marszczył czoło jeszcze bardziej niż zwykle i uśmiechał się w ten specyficzny sposób, jakby doskonale wiedział, że wszystkie dziewczyny, które tu przychodzą, robią to głównie ze względu na niego. Rzucił kurtkę na skrzynkę wypełnioną pustymi butelkami po piwie, usiadł na wysokim stołku i ujął jej dłoń by złożyć na niej delikatny pocałunek. Pokręciła tylko głową w rozbawieniu i podała mu to, co i tak zawsze zamawiał.
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj – powiedziała i stuknęła kieliszkiem szampana o jego szklankę.
- Niektóre imprezy kończą się za wcześnie, a to jedyny jeszcze otwarty lokal w okolicy – odparł. – Najlepszego!
Wypili toast patrząc sobie w oczy.
Nigdy nie miała problemu z odczytywaniem intencji ludzi, potrafiła dojrzeć w ich twarzach nawet przemykający ukradkiem cień myśli. Z jego oczu nie potrafiła wyczytać nic. Być może, dlatego, że za bardzo chciała dostrzec w nich cokolwiek, co mogłoby być jej mikro-cudem.
Od dawna już nic nie czuła. Jego nagłe pojawienie się w jej życiu dało nadzieję, że nie straciła jeszcze do końca duszy. Chwyciła się więc kurczowo tej resztki, która wciąż tliła się gdzieś w środku.
Ostatnia iskra.