Wednesday, February 29, 2012

Pani Dalloway

Nie umiała się zaciągać, ale paliła papierosy.

Przy wypuszczaniu dymu malowniczo wydymała usta zawsze pomalowane na odcień burgundzkiej czerwieni. Oczywiście, co jakieś dziesięć minut musiała biec do łazienki by przy ciemny lustrze i słabej żarówce poprawiać szminkę mimo tego, że wszystko piła przez rurkę. Wtrącała się w każdą rozmowę, jaką prowadził Piotrek, choć zwykle nie miała pojęcia o jej temacie, zawsze wychodziła na papierosa wtedy kiedy on, lub gdy wypłoszyła już wszystkich stojących przed knajpą zerkała przez szybę w stronę baru licząc, że może wyjdzie do niej. Specjalnie rzucała torbę (płócienną, z logo Tate Modern) na krzesło tak by wypadały z niej książki – głównie Sylvia Plath i Virginia Woolf, oczywiście w oryginale. Swoimi powłóczystymi sukienkami zamiatała im podłogę nieudolnie człapiąc na kilkunastocentymetrowych platformach.

- To intelektualistka – powiedział Adam, oglądając się za siebie i spoglądając na nią; akurat schylała się by podnieść z podłogi książkę.

Piotrek i Monia przewrócili oczami.

- Zawsze wiedziałam, że kompletnie nie znasz się na ludziach, ale to już przesada.

- Dowodem na to jest fakt, że wciąż się jeszcze z wami zadaję – odparł uśmiechając się zjadliwie i wyszedł za dziewczyną na dwór. Przez szybę widzieli, że odpala jej papierosa i zagaja rozmowę.

Westchnęli.

- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

- Może przynajmniej się ode mnie odpieprzy i przyssie do niego.

Monia zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.

- Nie wiem czy masz w życiu aż tyle szczęścia…

Sunday, February 19, 2012

Cherry blondes

No dobrze, nie mógł zrozumieć jej zamiłowania do sushi, ale poza tym przecież nic ich nie dzieliło. Jakby byli stworzeni z tego samego materiału. Zgadywali swoje myśli, a to chyba dobrze.
- Staliśmy się przewidywalni – powiedziała, kiedy wrócił z jedzeniem na wynos z jej ulubionej knajpy, ryzykując życie na śliskim jak diabli roztapiającym się śniegu. Nie zdążył nawet zdjąć kurtki.
Musiała być spakowana już od dawna, bo po prostu wzięła walizkę i wyszła. Tę samą walizkę, z którą się tu wprowadziła, tę samą, która stała koło szafy w sypialni i na którą codziennie rano patrzył tuż po tym jak wyłączał budzik próbując w jej wzorze znaleźć jakąś receptę na potrzebną mu siłę woli, by zwlec się z łóżka i iść do pracy.

Oczywiście, przyjmował wszystkie logiczne argumenty, jakie serwował mu Piotrek i Patryk odmawiający jednocześnie polewania kolejnych shotów wódki.
Znali się krótko i w zasadzie od razu zamieszkali razem. Po pół roku było już po wszystkim. To znowu nie tak długo. Miała muchy w nosie i włosy spalone przez trwałą, twierdzili ponad wszelkimi argumentami, które dawały mu jasno do zrozumienia, że chyba kompletnie nie mają pojęcia, o kim mówią, że w ogóle jej nie znali. Zresztą, co oni wiedzą o bólu trwając w długoletnich szczęśliwych związkach?

- Nie mam już siły – powiedział Patryk stawiając kolejną kreskę na kartce liczącą ilość wypitych już kieliszków wódki. Obstawiał, że do końca miesiąca przekroczy tysiąc. – Argumenty do niego nie przemawiają, próby rozbawienia go też się nie powodzą, siedzi w tym smętnym kącie i rozpacza, nie mogę już na to patrzeć, za chwilę sam zacznę przez niego pić!
- Trzeba dać mu trochę czasu – odpowiedziała Monia wychylając się zza baru by sprawdzić, czy Paweł nadal tam jest. Wpatrywał się w nieszczególnie fascynujący układ kafelków na podłodze. – Z dwojga złego lepiej, że pije tutaj, przynajmniej możemy go pilnować i przez tych kilka godzin wiemy, że nie robi niczego głupiego.
- Powiedz mi – zaczął Patryk – czy ty ją w ogóle lubiłaś, czy to tylko ja i Piotrek mamy o niej marne zdanie?
Monia zacisnęła usta i popatrzyła na niego znacząco.
- Otóż to!
- Najważniejsze, że był z nią szczęśliwy, to, co my o niej myślimy to sprawa drugorzędna. To była pierwsza kobieta, z którą od dłuższego czasu zaczęło mu się układać, wiesz przecież jak bardzo był wcześniej samotny…
- Bardziej niż teraz?
Westchnęli oboje.
- Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty…
- No właśnie, może ty z nim pogadasz, bo ja przestałem być wiarygodny.
Monia spojrzała na niego spod uniesionych wysoko brwi.
- Litości, myślisz, że ktoś, kto nigdy nie był w stanie ułożyć sobie z nikim życia będzie bardziej wiarygodny? Poza tym to znów skończy się tym, że będzie mnie odpytywał z tego, czego pragną kobiety i czemu nie jego…

Monday, February 6, 2012

So far

Z ulgą zrzuciła zabójczo wysokie obcasy. By wykonać ten skomplikowany proceder musiała oprzeć się o ścianę, bo nogi uginały się pod nią ze zmęczenia. Gośka oczywiście potknęła się o jej buty. Była lekko wstawiona, więc by rozsznurować rzemyki swoich musiała usiąść na podłodze.
- Jutro znowu to samo – westchnęła.
- Całe szczęście, że tym razem nie będę musiała prowadzić – Anka usiadła koło niej na podłodze i oparła plecy o zimną framugę.
Za oknem słońce już wyłoniło się znad linii horyzontu barwiąc niebo obrzydliwie słodkim różowym odcieniem.
- Powinnyśmy się chyba położyć, bo jeszcze zaśniemy w kościele – Anka ziewnęła przeciągle.
- I tak zaśniemy w kościele – odmruknęła Gośka. – Ile można słuchać w kółko tego samego?
To był już czwarty ślub w tym roku, a za kilka godzin czekał je kolejny. Na weselach, szczególnie tych gdzie nikogo prawie nie znały zawsze budziły sensację, jako jedyna lesbijska para. Ciotki i wujkowie przyglądali im się podejrzliwie, kiedy tańczyły razem i starały się ze wszystkich sił świetnie bawić, choć tak naprawdę coraz bardziej męczyli je ci wszyscy przeszczęśliwi, lub zmęczeni sobą wzajemnie, ale przynajmniej nie samotni ludzie. Nie obchodziło ich to, co mogli sobie pomyśleć, starały się przede wszystkim nie myśleć same. Niewiele było trzeba by poczuć się pustym, szczególnie, kiedy spotykało się swoich byłych chłopaków z żonami, długoletnimi partnerkami, innymi chłopakami. Wszyscy zakleszczeni ze sobą, kurczowo zlepieni, byle tylko nie być samemu.
One prawie zawsze były same. Gośka uciekała, a od Anki uciekano, jeśli już ktokolwiek odważył się przebić przez wrażenie, jakie sprawiały. Zwykle częstowano je banałem i wszystko rozsypywało się prędzej czy później. Miały czasem wrażenie, że wszyscy inni jakoś potrafią być szczęśliwi. Patrzyły jak kolejni przyjaciele się pobierali i rodziły im się dzieci. Czasem płakały na ślubach jak stare ciotki, a czasem poddawały się poczuciu porażki cudzej i własnej. A przecież od jakiegoś czasu przestały się już starzeć, to tylko wszyscy chłopcy w okół stawali się coraz młodsi.
- Zastanawiam się czasem jak to się dzieje. Jak oni to wszyscy robią, że potrafią się spotkać i zakochać w sobie i jeszcze potem być razem? – Zapytała Gośka głosem pustym i przeraźliwie trzeźwym.
- Tym bardziej, że ciężko jest znaleźć kogoś, z kim chce się spędzić pół godziny, a co dopiero całe życie…

Saturday, February 4, 2012

Change

Minął ponad rok odkąd widzieli się po raz ostatni. Nigdy nie znali się zbyt dobrze i zdążyli zapomnieć, jakie mają wzajemnie kolory oczu. Pamiętali tylko niejasne uczucie skrępowania, jakie towarzyszyło ich wszystkim spotkaniom. Patrzyli na siebie wzrokiem pełnym błagania o jakikolwiek znak bojąc się kiedykolwiek zaryzykować odejście od tego, co bezpieczne.
Uścisnęli się na przywitanie jak starzy przyjaciele i znów popatrzyli sobie w oczy, nie wierząc, że mogli w ogóle, choć na chwilę o sobie zapomnieć. A jednak wymykali się sobie już tyle razy, że ten kolejny raz nie byłby niczym szczególnym.
Ich usta kiedyś lekko się musnęły, niby przypadkiem. Nie potrafili pozbyć się uczucia, że to wszystko tylko wata niepotrzebnych i sztucznych pragnień.