Monday, July 2, 2012

Fast horse


Słońce paliło niemiłosiernie. 
Zaledwie kilka sekund po tym jak zaczynało jej być gorąco i zdejmowała sweter, zrywał się przeraźliwie zimny wiatr. Zakładała więc sweter z powrotem. Po chwili znów zza chmur wyłaniało się słońce i powtarzała cały absurdalny rytuał w równych interwałach, ad infinitum.
To właśnie była dla niej kwintesencja „angielskiej pogody” i to dlatego była ciągle przeziębiona.

John był przeraźliwie chudy, jak kartka papieru.
- Watch out, you might get a papercut – śmiał się czasem.
Ona miała miękkie i ciepłe ciało, w które uwielbiał się wtulać. I tylko to, że mieszkając w Londynie czytała „Dublińczyków” Joyce’a wydawało mu się być nie na miejscu.

2 comments:

  1. Poznałam Irlandczyka, który wychował się w Szkocji, a mieszkał w Londynie. Potem sprzedał dom w Londynie i zaczął podróżować po świecie, aż trafił do Polski.
    To dopiero nie na miejscu!

    Ach, londyńczysz się? A ja zakutam w kajdany kapitalizmu, pracuju, pracuju...

    ReplyDelete
  2. Nie, to jest jak najbardziej na miejscu - podróżowanie, zwiedzanie świata, szczególnie kiedy Twoją walutą jest funt.

    Poznałam kiedyś w Londynie parę starszych Amerykanów, którzy mieszkają w Argentynie a ich córka pisze książki podróżnicze i przemierza świat ze swoją przyjaciółką - polską fotografką, były wtedy gdzieś w jakichś Andach czy innych Himalajach :)
    Niektórzy to mają fajnie!

    ReplyDelete